I znów byli na szczycie. I znów mieli wszystko. I świat był u ich stóp. I nie musieli się obawiać o przyszłość, bo wiedzieli że jakoś sobie poradzę. Bo znów są razem - w piątkę. W czwórkę od czasu do czasu. Bo ktoś się musiał na komendzie meldować co miesiąc. Nie byli wciąż słodcy. Byli dorośli. Dorośli mogą swoje i swoje mają za uszami. Czasami złe uczynki, czasami brud, a czasami usta ukochanej. Słodkie usteczka, smaczne usteczka... Chociaż wiadomo. Zdarzały się i siarczyste policzki. Bo w końcu do domu wraca się przyzwoitej godzinie panie Styles i wraca się samemu. Gdyby było zbyt dobrze - nikt by nie uwierzył. Ale czasami jest tak jak bajce. Gotujesz, sprzątasz, pierzesz, czujesz się jak Kopciuszek... "Bo w końcu mówiłem ci że życie ze mną będzie jak w bajce!" i kolejny trzask drzwiami i potrójny płacz rodzeństwa Tomlinson'ów. I najprawdziwsze anioły, żyjące dwunogie cuda z czasem się psują. Lub szwankują. I zdarza im się pocałować byłą dziewczynę swojego przyjaciela, która aktualnie mieszka u ciebie, bo tamten ją bił i gwałcił! I potem mieć wyrzuty sumienia... I się wyprowadzić... Znaczy nie ten anioł tylko tamta... Są i osoby, których odpowiedzialność przerosła. Bo w końcu same wciąż są dziećmi, a kiedy dziecko ma dziecko potrzebny jest dorosły. Lecz nawet wiek Horan'a nie pomógł. Pomogła mu jego mama. "Ludzie się nie zmieniają, my tylko lepiej ich poznajemy.". Czyżby? Jest człowiek, zmienia się i taki już zostaje? Nawraca się. Tak jak w Biblii. Otwiera swoje serce ku Bogu. Ale Zayn wierzył w innego Boga, czyli?
Minęły lata. Odbudowali się. Naprawili, posklejali... I wsiedli do samolotu. Niby normalne. I niczym Titanic, utonęli w Atlantyku. Sru! Spadli z wysokości i runęli do oceanu. Ale uwaga! Tu nie skończyła się ich legenda. Jakimś okropnie cudownych cudem, jakoś na jakimś czym na powierzchni uniosło się coś. Alex. Ośmioletni Alex. Właśnie zawalił się jego świat. Stracił dosłownie wszystko. Rodziców i wszystkich wujków i ciocie. A jednak dalej się trzyma, może mu się uda. Miał być koncert, najważniejszy, a zamiast tego wszyscy utonęli...
Przygarnął go wielooki anioł. Anioł, który wprawdzie prawie zniszczył małżeństwo jego rodziców, lecz aniołem był już wcześniej. Nie najwyższa, nieziemsko piękna. Perrie...
Ojciec dał mu talent, matka dała mu talent. Zrobił z nim porządek. Spożytkował go najlepiej jak potrafił. Porównywali go do Liam'a, a on uważał to za największy zaszczyt. O Perrie mówił jak o swojej matce, bo to ona wspierała go przez całe życie. I nawet gdy na cmentarzu odwiedzał już dziesięcioosobowy grób, nie przestał o nich pamiętać. I to on był legendą, większą od swego ojca.
The End