środa, 26 grudnia 2012

Rozdział 11

Fingal Road; Cmentarz; Dublin
     Nietrudno wyobrazić sobie widok nagrobka z wygrawerowanym na kamieniu imieniem i nazwiskiem kogoś Ci bliskiego. Nietrudno wstawić tam jeszcze datę narodzin i śmierci, dopisek w stylu "Niech Jej/Jego dusza spoczywa w spokoju", kilka zniczy i kiczowatą wiązankę sztucznych kwiatów. Ale przeogromnie trudno jest znaleźć się przy takim takim grobie, patrzeć na niego i wiedzieć że to nie są prawdziwe daty, to nie są prawdziwe kwiaty, a nawet ogień palącej się za szkłem świecy nie jest prawdziwy. Autentyczne zostało imię i nazwisko. Katherine Toon...
- Myślisz, że to ona? - spytała cichutkim głosem Joy wpatrując się ze smutkiem w kamienną płytę. Stojąca obok Candy nie odpowiedziała nic, a jedynie spojrzała na staruszkę przechodzącą obok.
- Tą dziewczynę zawsze odwiedza pewien chłopak. - odezwała się kobieta. Westchnęła. - Ładny młodzieniec z niego, a jaki miły...
- Skąd pani to wie? - zdziwiła się Joyce zaciekawiona tym o czym przed chwilą się dowiedziała.
- Bo to mój syn, a ta dziewczyna... - wskazała na grób Katherine. - Była jego narzeczoną. Przyjechała z Londynu, bo miała jakieś porachunki z dawnymi znajomymi. - Candy i Joy wymieniły spojrzenia. - Jakiś zespół czy coś i jej znajome coś tam, ale nie wiem nic więcej.
- A wie pani, jak umarła? - spytała szorstko blondynka poprawiając siedzącą jej na biodrze malutką Penelopę.
- Przeszłość ją dopadła. - odparła staruszka i po prostu zniknęła.
     Przez całe swoje późniejsze Joyce i Candy próbowały wytłumaczyć sobie jak to możliwe, aby w przeciągu jednej sekundy ta kobieta zniknęła im z oczy, ale nikt i nic nigdy im na te pytanie nie odpowiedziało.


Hotel Babilon; Dublin; Pół godziny później
     Pojednanie jest rzeczą bardzo trudną. Ludzie mają taką jedną głupią cechę, która zawsze wszystko utrudnia. Dumę. Lecz istnieją takie przypadki, kiedy trzeba schować dumę do kieszeni i cieszyć się chwilą. Całe szczęście że ci faceci to potrafią!
     - An? Co ty tu robisz? - wykrztusił z siebie Niall, gdy pod drzwiami swojego hotelowego pokoju zastał dziewczynę. - Znów zerwałaś się z lekcji? - zapytał z gniewem w głosie.
- Ojciec wie. - urwała krótko.
- Nie wiem o co dokładnie chodzi. - zaczął Harry łapiąc przyjaciela za ramiona. - Ale sądząc po twojej minie to nieźle się wpakowałeś Horan. - zaśmiał się, lecz pozostałej dwójce nie było do śmiechu.
- Osz ty w mordę. - wyrwało się komuś z ust za ich plecami. Haz poznał ten głos. W głowie zaświeciła mu się czerwona lampka i odwrócił się w stronę, z którego dochodził znajomy ton.
- No i mam cię. - mruknął. Zmierzył wzrokiem wystraszoną Joy i ruszył w jej kierunku. Ta zaczęła cofać się do tyłu. Najpierw krok, po kroczku, aż wtem rzuciła się do biegu. Chłopak ruszył za nią. Gapie wzruszyli ramionami i udali się do swoich pokoi.
     Brunet dopadł swoją zgubę dopiero w windzie. Wbiegł tuż za nią prawie przytrzaśnięty przez drzwi. Chwycił ją za przedramiona, przycisnął do lustra i mocno pocałował. Tak namiętnie i zachłannie, jak gdyby nie widział jej kilka lat. Jak gdyby zaraz ta przeklęta winda miała spaść w otchłań ziemi, a oni sami mieli się nigdy więcej nie spotkać. Języki tańczyły, dłonie splotły się i ściskały tak mocno, że ich palce zrobiły się całkiem białe.
- Kocham cię. - wyszeptał prosto w jej usta. - Kocham cię jak pojebany.


Plan zdjęciowy programu Dzień dobry z Alyson; Londyn; miesiąc później
      Alyson Telhrey Miała to do siebie, że często zadawała dziwne pytania. A jeszcze gorsze w niej było to, że okropnie wyczerpująco i nazbyt emocjonująco zapowiadała swoich kolejnych gości, a jednak... Ludzie chcieli oglądać tę głośnią kobietę uwielbiającą bordowe sukienki. Ale ja nie będę przytaczać jej monologów, gdyż boję się, czy nie zajęły by całego rozdziału, więc skusze się jedynie na jedno pytanie.
- Jeszcze niedawno gościłam tu tylko Harry'ego. - no dobrze. Jedna wypowiedź i potem pytanie, dobrze? - A dzisiaj całą grupę! A jednak! Znów gracie razem?
     Chłopcy wymienili spojrzenia, pokiwali głowami, posłali ciepły uśmiech, puścili oczko.
- Jesteśmy One Direction. - powiedzieli chórem, lecz zaraz potem Zayn dodał:
- Jak odsiedzę swój wyrok w więzieniu. - widownia zaprzestała wiwatom, a samej Alyson odebrało mowę.

Maple Street 4; Londyn

     To szczęśliwy tatuś, szczęśliwy przyszły tatuś, szczęśliwy drugi przyszły tatuś, pojebany kociarz i kryminalista. Pięć tych samych osób, lecz całkiem innych. To nowe One Direction. Całkiem nowe!
      Długopis upadł, zeszyt poleciał gdzieś z szumem kartek, a na jej kolanach zagościła głowa. Słodka, uśmiechnięta głowa porośnięta brązowy włosiem.
- Zostaw te wywody. Tym razem mi nigdzie nie uciekniesz Joyce. - ale to się jeszcze okaże proszę państwa.

Underhill Road 162; Londyn; W tym samym czasie
    
     - Odpowiedź mi na jedno, proste pytanie Liam. Kto wyrzycił ten joystick przez okno? - domowy sąd w postaci Danielle zawisł nad biednym chłopakiem. Klęczał jak na spowiedzi przed żoną i tłumaczył jej to nie ważne kto to zrobił, ale on naprawi to okno. Już miała nadejść kolejna fala jęków i spazm, gdy zza pleców Dan wyłoniła się Perrie.
- Zostaw tego trzęsiportka. To ja. - i jakby nigdy nic poszła dalej popijając colę.
     W tym doku każdy czuł się jak u siebie, a za wszystko obrywał Liam.

Pigeon Road 43; Londyn
     I w tym domu przygotowywano się do narodzin dziecka. Pierwszego dziecka Niall'a i Anny. Tak, tej młodej Anny, która przeprowadziła się wraz z ojcem do Dublina. A już pierwszego dnia poznała Horan'a i już za pierwszym razem zrobiło się to co się zrobiło. Lecz ich droga do tego mieszkania nie była taka prosta jak Ci się wydaje to jednak im się udało!
     Otóż gdy An dowiedziała się o ciąży, uciekła do matki, która po rozwodzie została w Polsce. Ojciec dziewczyny obwiniał o ucieczkę Niall'a, więc ten wsiadł w najbliższy samolot i poleciał za dziewczyną. Oczywiście jak na złość, samolot musiał awaryjnie lądować w Gdańsku, a on sam tłuc się pociągiem do Warszawy. Jeszcze go po drodze okradli, ale to już inna bajka. I tak trafił on do jej mieszkania jedynie z telefonem w ręce, a wyjechał ściskając rękę Ani.

knykcioo 

Pocket Street 15; Londyn  

     Kolejny członek rodziny w rodzinie Tomlinsonów? Chyba dwa...
- A jeśli chłopczyk to?
- To Tommy. - odpowiedział beznamiętnie Louis przeskakując na kolejny kanał. - A dziewczynka Louise.
- Widzę że się tym bardzo przejmujesz. - rzuciła od niechcenia Eleanor przewracając oczami. Chłapak tylko skinął głową. - A jeśli powiem ci, że to za mało? - Lou natychmiast oderwał się od telewizora i zdezorientowany spojrzał (już!) na żonę.
- Aha. - pokiwał głową. - Trzy. 

Castle Street 438; Londyn

     Nie każda historia ma jednak happy end. Lecz na co mógł liczyć Zayn?

***
I tak oto kończy się historia, która nie miała początku, ale nie ma też końca. Skrywała tajemnice, ciążące tajemnice, lecz właśnie się uwolniła i sekrety odkryła...
I tu kończy się MOJA rola, a zaczyna WASZA. Napiszcie w komentarzu, jak według Was historia powinna się zakończyć? W sensie "Kilka lat później". Od was zależy, czy bohaterowie nadal będą wiedli szczęśliwe życie, czy wszystko co budowali zamieni się w ruinę. Nie oczekuję jakiś poetyckich monologów. Najzwyklejszy opis jest równie brany pod uwagę. Tutaj liczy się fabuła. Ciąg wydarzeń. Ten który najbardziej przypadnie mi do gustu pojawi się na blogu w formie epilogu. Oczywiście jeśli chcesz - ja Cię nie zmuszam!

wtorek, 20 listopada 2012

Libster Award

Zostałam nominowana przez 
do Libster Award za "dobrze wykonaną pracę". Polega to na tym, że zostajesz nominowany przez jakiegoś blogera i musisz odpowiedzieć na 11 pytań od niego. Następnie ty nominujesz kolejne 11 osób, które muszą odpowiedzieć na 11 pytań zadanych przez Ciebie. I tak w kółko...

Bloguję z przerwami od dziewiątego (O_O) roku życia i zdarzało mi się spotykac z takimi notkami na różnych bloga, ale jeszcze nigdy nie byłam w czymś takim nominowana. Dziękuję za to, że mogłam się trochę pobawić ;)

1.Jakie słodycze lubicie najbardziej?
Jestem fanką wszelkiego rodzaju żelek. Oprócz lukrecji. Lukrecja jest fuj!
2.Wiecie co to "lamciaa"?
Podejrzewam, że Ty. ;)
3.Znacie jakąś lamcię ninja (podpowiedź: jaaa :3)?
Znam takie osobistości jak: Hipolit, Krecik, Elfu, ale nie lamcie ninja.
4.Nosicie puchate skarpety?
A jak?! Najlepiej ślizgają się na świeżo umytych panelach!
5.Lubicie banany (bez skojarzeń! Chodzi o owoce!!)?
Jest taka piosenka Disco Polo, gdzie jest taki tekst "Chcecie banana?!". Nie ważne... Tak, banany są spoko.
6.Długo piszecie bloga?
Zwiastun - raju coś od połowy sierpnia :)
7.Co was natchnęło do napisania własnego opowiadania?
Dwa tygodnie bez internetu!
8.Wasza ulubiona piosenka/ki to... ?
Lubię smęty, więc obstawiam Goodbye - Plankeye; You Are Beautiful - James'a Blunt'a; Sia - Breathe me; Too late - M83. Przy tym fajnie się pisze, zasypia, podróżuje... A jeśli chodzi o One Direction to moim faworytem jest Same Mistakes, nie pogardzę Stole my Heard :)
9.Macie rodzeństwo? Jeśli tak to młodsze czy starsze?
Mam młodszą siostrą. Oficjalna wersja: podręczny przyrząd do smyrania po pleckach.
10.W jaki dzień tygodnia się urodziłyście?
Środa lub Czwartek. Czy to istotne? Ważne, że znam datę i wiem kiedy odbierać prezenty ;P
11.Macie już dość moich głupich pytań?
Nie! No coś ty?! xD


1. Dlaczego założyłaś blog ?
 Wzięło mnie na refleksje, a dwa tygodnie bez internetu dają solidnie po głowie :)
2. Co sądzisz o Little Mix ?
Mają fajne piosenki (skoro są na telefonie to musi tak być), są takie śliczne (jak to brzmi!)... No są spoko, ale jakąś szczególną miłością do nich nie pałam ;P
3. Jaka jest obecnie Twoja ulubiona piosenka ?
Plankeye - Goodbye
4. Co daje Ci natchnienie do pisania ?
Dużo rzeczy! Trudne sprawy, zdjęcia, historie z życia...
5. Jak długo prowadzisz bloga ?
 Od sierpnia?
6. Kto jest Twoim wzorem do naśladowania ?
Nie mam nikogo takiego. Zosia samosia nauczy się wszystkiego sama :)
7. Czy pisanie bloga zmieniło coś w Twoim życiu ?
Poznałam kilka naprawdę świetnych osób i odrobinę bardziej uwierzyłam w siebie ;)

Nominuję.
1. http://catsbooksandally.blogspot.com/
2. http://imaginy-onedirection-fans.blogspot.com/
3. http://imaginezonedirection.blogspot.com/
4. http://fallinloveinimagine.blogspot.com/
5. http://widzanyprzezjejokulary.blogspot.com/
6. http://existsonlyforyou.blogspot.com/
7. http://foreveryoungonedirection-a.blogspot.com/
8. http://idonotneedwings-tofly.blogspot.com/
9. http://everyday-abnormal.blog.onet.pl/
10. http://imaginy-one-direction-fans.blogspot.com/
11. http://the-lines-of-life.blogspot.com/


Uff! Udało się! Ostatnie sił znalazłam jedenaście blogów! Po prostu lista moich zakładek jest za długa!

Moje pytania:
1. Co Cię inspiruje?
2. Siadasz przed pustą kartką papieru, dostajesz długopis. Co piszesz/rysujesz?
3. Musisz się zmuszać do pisania bloga?
4. Uważasz, że blogowanie może być sposobem na życie?
5. Przedmiot, z którym idzie Ci najlepiej?
6. Jaka myśl nasuwa Ci się jako pierwsza, gdy wspominasz dzieciństwo?
7. Niezapomniane wakacje. Gdzie były/będą?
8. Jak reagujesz na bliskie spotkanie z przeuroczym stworzeniem jakim jest pająk?
9. Szczęśliwy numerek? (bez skojarzeń!)
10. Przyjaciel to dla Mnie?
11. Masz wiarę w siebie?

Starałam się zadawać sensowne pytania i powstrzymywać się od głupot!
Ps. Nowy rozdział? Brak inspiracji. Kiedyś na pewno napiszę!

środa, 7 listopada 2012

Rozdział 10

London Airport; Londyn
     Czarny Range Rover zatrzymał się na poboczu. Ciekawe dlaczego? Nie było tak świateł, znaku STOP, nie był to też cel podróży jego kierowcy. Może on wie?
- Hazz, co jest? - spytał Louis. Od rozmowy z przyjacielem, uścisku i propozycji, aby ten zawiózł go na lotnisko czuł, że coś nadal jest nie tak. Po prostu było coś w tym nieobecnym wyrazie twarzy chłopaka co sprawiało, że wydawał się być czymś okropnie... Zasmucony? - Proszę, Hazz. Możesz mi wszystko powiedzieć. Chciałbym, aby wszystko było, jak wcześniej.
- Ja też. - westchnął, lecz wciąż wpatrywał się w jeden punkt gdzieś na horyzoncie. Jeśli by się temu dogłębniej przyjrzeć to było gdzieś u skrzyżowania Hills i Short Street. - Miałeś mi coś ważnego do powiedzenia?
- Ehm... - podrapał się w głowę. Zaskoczyło go nagłe zmienienie tematu. - Bo ja ten... Ojcem będę. Eleanor jest w ciąży. - zaśmiał się pod nosem ze swojej głupoty. Myślał, że to będzie inaczej wyglądało. Że będą biegać i skakać, jak porąbani wykrzykując wniebogłosy dobrą nowinę, a tu tylko cichy chichot.
- Aha. - ta wiadomość jeszcze bardziej pogłębiła przygnębienie Harry'ego. Wyciągnął z kieszeni telefon, obrócił go kilka razy w dłoniach, po czym ponownie wcisnął do dotychczasowej kryjówki.
- Wiesz, jeśli mi zazdrościsz to po powrocie z Dublina musicie z Joy się trochę... - zaczął Lou. Myślał, że w ten sposób rozładuje trochę sytuacje. Nie spodziewał się jednak takiej reakcji.
- My nie możemy mieć dzieci, jasne?! - krzyknął Styles waląc pięścią o deskę rozdzielczą samochodu. Obrzucił Louis'a gniewnym spojrzeniem, jednakże krył się w nim nadal ten ukryty smutek, żal... Wymamrotał coś jeszcze pod nosem i wyszedł z auta trzaskając za sobą drzwiami. Nie zabrał nawet walizki. W kieszeni został mu tylko telefon, paszport, bilet i jakieś drobniaki. Ruszył w stronę lotniska.



Hotel Babilon; Dublin

     Przeraźliwa cisza panowała w pokoju numer 37. Spowodowana głównie śpiącą w kołysce Penelopą. Ale, jak ktoś mądry kiedyś napisał: "Należy umieć znaleźć spokój w ciszy". Łatwo napisać, trudniej wykonać. W końcu nie łatwo jest pogodzić się z wiadomością, że ktoś wie o wszystkich twoich sekretach spisywanych skrzętnie przez dwa lata w czarnym zeszycie. Wprawdzie kartki z niego wylatywały, a kolejne zdjęcia wypychały niemiłosiernie zawartość brulionu.
- Katherine podobno mieszka na Fingal Street lub Fingal Road... - Candy przystanęła na chwilę. Zastanowiła się. - Nie wiem dokładnie. - wzruszyła ramionami. - Pojedziemy tam, gdy Pen się obudzi. Na razie możesz trochę odpocząć Joyce.
      I wiecie co? I pojechały na tą przeklętą ulicę. Kierowca zatrzymał się na skrzyżowaniu. Nie mówił nic. Rzucił tylko współczujące spojrzenie w ich stronę i odjechał. Teraz wiadomo dlaczego...
- To musi być gdzieś tutaj. - stwierdziła Candy rozglądając się dookoła. W ręce oprócz Penelopy trzymała kartkę z nazwą ulicy, a teraz szukała jakiejś tabliczki wskazującej, czy znajdują się na właściwej. Joy natomiast żwawym krokiem ruszyła w jedną z ulic.
- Candy, to tu. - powiedziała. Jej głos zdawał się być przepełniony smutkiem, żalem, rozczarowaniem. Przyjaciółka dołączyła do niej. I wszystko było. Na Fingal Street mieścił się cmentarz.



Dublin Airport; Dublin

     Zjazd rodzinny? Taki odbywał się właśnie na lotnisku. Bo kto miałby tyle szczęścia, aby drugi raz tego samego dnia spotkać swojego drugiego dawnego przyjaciela? Otóż Harry... A teraz i on i Niall siedzą w jednej z kawiarenek i rozmawiają. Jak gdyby nic się nie wydarzyło. Śmieją się i rozmawiają o pogodzie. Piją kawę, jedzą ciasto... Wyobraźcie to sobie! Piękny widok, prawda?


środa, 17 października 2012

Rozdział 9

Dublin Airport; Dublin

     Jeden gwizd wystarczył, aby przed Candy zatrzymała się taksówka. Joy spojrzała na nią przestraszona. Halle nic sobie z tego nie robiąc stanowczym głosem kazała kierowcy włożyć do bagażnika ich walizki, a sama usadowiła się z Penelopą na tylnej kanapie.
- Panienka również? - zagadnął kierowca. Joyce skinęła głową i uśmiechnęła się niemrawo podając mężczyźnie bagaż. Ten zatrzasnął bagażnik i poklepał z niezwykłą czułością samochód. Dziewczyna zaśmiała się. - To nic zabawnego. Jeśli się go dobrze traktuje on się odwdzięczy tym samym.
- To tak, jak z moim kotem. - odparła.
- Proszę siadać. Porozmawiamy w czasie jazdy. - zachęcił kierowca i ręko wskazał przednie drzwi pasażera. Joy podążyła w tamtym kierunku. Wtem stojącemu obok chłopakowi wypadły z rak wszystkie ulotki i rozsypały się na ziemi. Brunetka schyliła się po nie.
- Trzymaj. - podała je blondynowi. Ten rzucił jej wdzięczne spojrzenie i zamarł. Zamarli oboje. - Niall?
- Joyce? Wow... - wydusił zdziwiony. Okno taksówki uchyliło się, wyjrzała z niego rozgniewana Candy.
- Koleżanko, na flirty przyjdzie jeszcze czas. Wsiadaj i jedziemy! - krzyknęła opryskliwie blondynka co spowodowało, że na twarzy Berry pojawiły się dwa różowe rumieńce.
- Przepraszam. - wyszeptała Joy, odwróciła się i otworzyła drzwi pojazdu.
- Cześć. - wymamrotał i wrócił do poprzedniego zajęcia.



Maple Street 4; Londyn

     Zgrzytnął zamek torby. Jeden ruch i zamknięta. Ostatni raz sprawdził, czy ma wszystko w kieszeniach. Klucze, telefon, paszport - jest! Zrzucił torbę ze schodów wprost do przedpokoju. Jej huk wystraszył śpiącego gdzieś obok Lambiego. Kocisko miauknęło przeciągle i z dumnie podniesioną głową odmaszerowało do kuchni. Dzwonek do drzwi. Kogo to licho teraz niesie? Akurat, gdy wybiera się na tak ważną akcję! Potrząsł głową poprawiając włosy i otworzył drzwi. Zaniemówił... W przeciwieństwie do jego gościa o imieniu Louis.
- Hej. - powiedział niepewnie Tomlinson.
- Kurwa. Co to zjazd rodzinny? Kto tu jeszcze zawita, co? - warknął rozwścieczony Harry. Targały min ogromne emocje. Chciał jak najszybciej znaleźć się na lotnisku, a tu niespodziewanie odwiedza go on.
- Przepraszam. Chciałem ci tylko... - tłumaczył się Lou. W sumie mógł się spodziewać, że Styles nie przyjmie go z otwartymi ramionami i był na tę okoliczność przygotowany. Dlaczego, więc zachowuje się, jak ostatnia ofiara?
- Nie! - uciął krótko. - Powiem ci co ja chcę! Chcę siedzieć teraz w samolocie do Dublina, a najlepiej być już w Dublinie i przytargać ją do z powrotem za te włosiska do domu! - krzyknął, po czym złapał się za głowę. Nagle zaczął się mu zwierzać? W taki, czy inny sposób, ale się zwierzał.
- Joy, prawda? Jest w Dublinie? Słyszałem, że Niall tam teraz mieszka. Do niego pojechała? - dopytywał się Lou. Chciał za wszelką cenę nawiązać kontakt wzrokowy z Hazzą. Czuł, że tego chłopaka z brązową czupryną zagubionego w świecie coś gryzie i mimo iż nie rozmawiali praktycznie od roku,
może mu pomóc.
- Poleciała tam z Candy odszukać Katherine. - westchnął ciężko spuszczając głowę. Było mu wstyd, że tak zbeształ Joy przy Louis'ie. - Tak właściwie, po co przyszedłeś? - Lou nie odpowiedział, podał tylko Haryy'emu list, który wczoraj do niego trafił. Ten przeczytał go w ciszy.
- Naprawdę go napisałeś? - spytał, gdy kartka z powrotem znalazła się w kieszeni jego spodni. Styles potrząsł głową.
- Kilka tygodni temu, gdy przypadkowo spotkałem Liam'a w studiu. - wyjaśnił. Nastała cisza. Cisza tak wielka, że czasami, aż krępująca. Przerwało ją dopiero spotkanie spojrzeń obu panów. Co tu dużo mówić? Padli sobie w ramiona...
- Kochasz ją, prawda Harry? Leć po nią. Katherine nie żyje, może to była tylko wymówka? - szepnął mu Louis na ucho.



Hotel Babilon; Dublin

     Joy otworzyła swoją walizkę. Przełożyła w niej kilka rzeczy, aż w końcu spod granatowego swetra wyłoniła czarny zeszyt. Zadowolona ze znaleziska uśmiechnęła się pod nosem. Uśmiech ten znikł jej z twarzy, gdy odkryła, że ktoś czarnym długopisem dopisał coś pod ostatnim wpisem. Rozpoznała to pismo. Wszystkie zawijasy i pętelki. Nie potrzebowała nawet ówczesnego spojrzenia na podpis na końcu.
     Dlaczego nie mówimy o tym, co nas boli otwarcie?
Budować ściany wokół siebie - marna sztuka
Wrażliwe słowo, czuły dotyk wystarczą
Czasami tylko tego pragnę, tego szukam 
S. Soyka "Tolerancja"
     Lubiłaś tą piosenkę. Znalazłem ją na twoim telefonie, gdy szukałem jakiś zdjęć. Przepisałem tytuł, a potem poszukałem tłumaczenia w internecie. Idealnie pasuje do NASZEJ sytuacji, nie sądzisz? NASZEJ, Joyce! 
H. 
     Między kolejnymi kartkami znalazła zdjęcie. Na odwrocie widniał napis: Pierwsze wspólne zdjęcie - napisane jej charakterem pisma. W jednym momencie uświadomiła, że jej kryjówka widocznie nie była najlepsza. Czarna dziura, a jednak je znalazł...




niedziela, 7 października 2012

Rozdział 8

Maple Street 4; Londyn

     Nie powiem ci kiedy wrócę, bo zaczął byś odliczać dni do mojego powrotu, a to by cię zniszczyło. A gdybym nie wracała długo? Usechłbyś... A gdybym nie wróciła w ogóle? Zginął byś. O ile mnie kochasz, jeszcze...
Joy

     Harry cisnął kartkę na ziemię. Jednakże ona spadła bardzo powoli, z gracją i lekkością opadła na panele. Zupełnie w przeciwieństwie do Styles'a, który padł na kanapę zrzucając z niej wszystkie poduszki. A jednak wyjechała...



London Airport; Londyn

     Start miał to do siebie, że był opóźniony. Zdenerwowanie narastało. Może to znak, że nie powinna tam lecieć, że Katherine tak na prawdę nie żyje i niepotrzebnie udaje się w tą podróż. Wyciągnęła ręce z kieszeni, a wraz z nimi telefon. Sprawdziła godzinę, jeszcze ma trochę czasu. Spojrzała na Candy. Ta poprawiała właśnie opaskę na główce córeczki. Nie mogła na nią patrzeć. Co stało się z jej ukochaną przyjaciółką, bratnią duszą, zwariowaną dziewczyną z tatuażem za uchem, a teraz? Ubrana w sukienkę do kolan w pepitkę, ciemne okulary(jesienią) i wysokie szpilki, w ogóle nie przypomina tej Candy, którą była kiedyś. Joy odwróciła się. Jej wzrok spotkał się ze wzrokiem pewnej wielkookiej blondynki. Znała ją i lubiła, lecz przed rokiem ich kontakt niestety się urwał.
- Uciekaj od niego! - powiedziała cicho, ale na tyle głośno, by stojąca dwa metry od niej dziewczyna usłyszała ją. Ta skinęła szybko głową i posłała jej pełne wdzięczności spojrzenie. - Uciekaj. - dodała Joy.
     Kto by się spodziewał, że Perrie tak szybko jej posłucha? Odwróciła się na pięcie i ocierając łzy wyszła z lotniska. Sama, bez Zayn'a.



Hotel Babilon; Dublin
 
     Za chwile założy na ramiona gruby sweter. Schowa telefon do kieszeni spodni. Ubierze wygodne buty. Zatrzaśnie za sobą drzwi. Zaraz wyjdzie. Wróci wieczorem. Zmęczony, zmarznięty... Praca to praca. Dziesięć godzin stania na ulicy i rozdawania ulotek. Kiedyś to on był po drugiej stronie. Zgniatał w ręce wciśnięty mu papierek i wyrzucał go do najbliższego kosza na śmieci. Nie miał zielonego pojęcia co czuje taka osoba, której ciężką pracę ciska się do kubła. Teraz to znosi... W każdy wtorek. Dzisiaj pójdzie gładko. Stoi obok lotniska...

Pocket Street 6; Londyn

     (...)Brakuje mi ciebie Lou. Chciałbym cię znów zobaczyć, uścisnąć... Chciałbym, aby było jak kiedyś. Pamiętasz? Spotkaliśmy się w toalecie. Do teraz się z tego śmieję. Jaka musi być znajomość z człowiek, którego poznało się nad umywalką? Jak widać piękna, szkoda, że nie trwała.
H.
     Czytał to już szósty raz. Wciąż nie wierzył w wypisane na kartce słowa. Schylił się po kopertę, w której znajdowały się pieniądze. Od niego... Chociaż tak mogę ci pomóc... W głowie wciąż przewijały się te same obrazy. Toaleta, koncert, rozstanie, koperta. I tak w kółko. Zapłakał. Jak małe dziecko. Nie potrafił zapanować nad emocjami, które w nim wezbrały. Kopnął nogą w stolik, ten wywrócił się z trzaskiem tłuczonego szkła. Rozrzucił po pokoju poduszki. Poprzestawiał fotele i kanapę. Podniósł z ziemi pilota, aby na nim też wyładować emocje. Dyszał ciężko, po policzkach wciąż spływały mu łzy. Zacisnął zęby i już miał wykonać rzut, gdy nagle zauważył na półce nad telewizorem coś dziwnego. Pilot wypadł mu z dłoni. Jak to możliwe, że przez tyle czasu go nie zauważył. Na tej półce stała ramka ze zdjęciem. Jego i Harry'ego. Padł na sofę. Schował twarz w dłoniach wciąż wylewając z siebie żale. 
- Wierzysz, że to od niego. - dobiegł go głos ukochanej. Wstrzymał oddech. Może ona ma racje? Może to nie Styles dał mu te pieniądze i napisał ten list, a... - Dostałam to od Joy. - podeszła do chłopaka. - Oni... U nich nie jest tak jak wcześniej. My... - westchnęła. - Ja  i  Joyce chcemy, abyście się pogodzili. - przykucnęła przed nim i ścisnęła jego roztrzęsione dłonie. - Podobno Harry napisał do ciebie list. Ona go znalazła i przeczytała. Może to właśnie on był w tej kopercie? - Louis podniósł głowę. Patrzył na zmartwioną Eleanor kurczowo ściskającą go za ręce, aby nie upaść.
- Czyli on chce... - zaczął niepewnie.
- Możliwe, ale kto wie tego dzieciaka.

Underhill Road 162; Londyn;

     Jest wtorkowy ranek, prawda? Jak co dzień rodzina Payne przygotowuje się do swoich obowiązków. Danielle razem z Alex'em zajadają śniadanie śmiejąc się z Liam'a próbującego po raz kolejny nieudolnie zawiązać krawat. Biedak sterczy przed tym lustrem już półgodziny i nie umie sobie poradzić.
- Daj, pomogę ci. - uśmiechnęła się Dan podnosząc z ziemi nieszczęsny krawat. Ten szybko znalazł się za kołnierzykiem. Poprawnie zawiązany.
- Co ja bym bez ciebie zrobił? - spytał się chłopak chcą pocałować żonę. Ta jednak cmoknęła go tylko w policzek.
- Umarłbyś. - dodała odchodząc. Alex zdążył pochłonąć już całą miskę płatków, a teraz bawi się czerwonym samochodzikiem, którym wymija wszystkie przeszkody ustawione na stole. Rodzina idealna, nieprawdaż? Wszyscy się kochają... Nie wiedzą jednak, że pewien gość stoi właśnie przed ich drzwiami i bije się z myślami. Pukać, nie pukać? Dzwonić, nie dzwonić? Ktoś go wyprzedził...
- Wychodzę! - krzyknął Liam i pociągnął za klamkę drzwi wejściowych. Ujrzał przed sobą znajomą blondynkę w wielkimi oczami. Stał, jak sparaliżowany. Co ona tu robi?
- Hej. - przywitała się z nieśmiały uśmiechem. - Potrzebuję waszej pomocy. - powiedziała, a na jej policzku pojawiła się srebrzysta kreska.
     I po raz kolejny w tym domu jest ktoś potrzebujący. Ktoś kto przeżywa właśnie trudny okres w swoim życiu i tylko opiekuńcze uosobienie Liam'a i Danielle jest w stanie mu pomóc. Tym razem w pokoju na poddaszu zamieszka Perrie.

niedziela, 30 września 2012

Rozdział 7

Hotel Star; Bellariva; Rimini; Włochy

     Ciszy szloch roznosi się po hotelowym pokoju. Dwa nieuspokojone oddechy odpijają się echem od białych ścian. Ogromny zaduch i dym palonego papierosa utrudniają oddychanie. Ona i on... A gdyby te dwie stojące przy drzwiach walizki, nagle dostały rozumu i przeszkodziły w czynie dokonanym przed momentem, nie było by duszno, nie było by szlochu, nie byłoby papierosa. Niestety, ani bagaże, ani ściany, ani szafa nie są dobrymi świadkami.  

Ona i on, jak dwie gwiazdy na nieboskłonie, szukające drogi do siebie... Wybrały zły zwrot, lecą w złą stronę. On szuka jej, ona biegnie za nim. I on jej nie znajdzie, bo nie odwraca się za siebie, bo nie patrzy na to co robi. Biegnie przed siebie.

     - Dlaczego mi to robisz? - wyszeptała Perrie przez łzy. Chłopak nadal leżał na łóżku paląc papierosa i niezważając na płaczącą w kącie dziewczynę. Zaciągną się po raz kolejny i uśmiechnął pod nosem.
- Myślałem, że tego chcesz. Byłaś taka zaborcza na plaży. - odpowiedział z ironią w głosie. Sięgnął po prześcieradło zrzucone na ziemię, zwinął je w kulkę i rzucił w dziewczynę. Materiał trafił w głowę, ale ona nawet go nie poczuła. - Ubieraj się. Zaraz wyjeżdżamy. - Podniósł się z łóżka i paradując nago po pokoju zaczął zbierać porozrzucane wokół ubrania.
- A jak wrócimy, znów mnie zgwałcisz? - spytała. W odpowiedzi dostała spodniami w głowę.

Pocket Street 6; Londyn
      Eleanor trzasnęła za sobą drzwiami. Zdjęła płaszcz i buty, po czym podążyła do salonu. Zastała tam męża oglądającego telewizję. Wezbrała w nią nieogarniona złość. Ona biega po całym mieście, aby mu pomóc wydostać się z tarapatów, a on najnormalniej w świecie siedzi na tyłku i ogląda telewizję. Podeszła do niego.
- To jest od Liam'a i Danielle. - na kolana Louis'a trafiła pierwsza koperta. - To od moich rodziców. - rzuciła kolejne dwie. Patrzyła ze złością na zdumionego Lou, który oglądał paczki, jak największe skarby.
- A ta? - spytał podnosząc największą.
- Domyśl się. - odparła, odwróciła się i odeszła.
     Został sam w pokoju wpatrując się ze zdumieniem w kilka literek na szarym papierze. Nigdy nie spodziewał się, że jeszcze kiedykolwiek coś od niego dostanie, a na pewno, że będą to pieniądze. Przecież nie rozmawiali ze sobą od roku. Rozstali się w kłótni i wielkim gniewie, a teraz w jego dłoniach spoczywa koperta z jego imieniem. Harry...


Maple Street 4; Londyn; W nocy
     Zegar wiszący na ścianie wybił godzinę pierwszą w nocy. Jego uciążliwe tykanie uniemożliwiało Joy sen. Chciała położyć się i zasnąć, obudzić się o czwartej, wyjąć bezszelestnie walizkę spod łóżka i wyjść. Z tego samego powodu nie spał Harry. Ułożył się na sąsiedniej poduszce w nadziei, że przez całą noc nie zmruży oka i będzie mógł zobaczyć, czy Joyce wychodzi. Bardziej jednak się bał. Bał się, że ucieknie do tej Irlandii i nie wróci. Zostawi go samego w tym domu, gdzie mieszkali razem, ze wszystkimi wspomnieniami, przedmiotami, które ich otaczały. W głowie wciąż krążyły mu różne zdania wypisane w czarnym zeszycie ukrytym teraz pod granatowym swetrem. Czy naprawdę jest tak złym chłopakiem za jakiego ma go Joy? Czy jest jeszcze jakiś ratunek? 
     Z rozmyślań wyrwał go szum pościeli. Zacisnął powieki udając sen. Joyce usiadła na brzegu łóżka. Schowała twarz w dłoniach przecierając zmęczone oczy. Harry spoglądał na nią zza kołdry. Jakaś niewidzialna siła ciągnęła go do tej drobnej dziewczyny. Takiej delikatnej i bezbronnej. Zaraz jednak przypomniał sobie co o nim napisała. Dziewczyna wstała i ledwo trzymając się na nogach podążyła do łazienki. Styles zmorzył czujność. Po chwili z pomieszczenia obok rozległ się potężny huk i dźwięk tłuczonego szkła. Za nimi pociągnął się sznur przytłumionych przekleństw. Chłopak czym prędzej wygramolił się z łóżka i pobiegł do łazienki. Zastał tam Joy stojącą przy umywalce z zakrwawioną dłonią. Wokół porozrzucane były odłamki szkła, sądząc po wyglądzie, kolorze i zapachu - flakoników po perfumach. Bez słowa przedostał się przez przeszkody do zapłakanej dziewczyny, wziął ją na ręce i wyniósł z łazienki. Poczuł, jej dotyk na sobie. Zdrową ręką przytrzymywała się jego ramienia, a  głowę wtuliła w zagłębienie jego szyi. Nadal płakała. Zaniósł ją do kuchni, posadził na blacie i zaczął przeszukiwać szafki w poszukiwaniu apteczki.
- Druga od okna. - dobiegł go cichy głosik. Sprawdził wyznaczone miejsce, gdzie faktycznie znalazł pudełko z bandażami. Wrócił do dziewczyny, która obserwowała go badawczym wzrokiem. Zajął się nią najlepiej, jak umiał. Chciał zrobić to porządnie, aby nie miała powodów, aby na niego narzekać.
- Wiem, miałem naprawić tą półkę. - powiedział majstrując coś z nożyczkami. - Kupię nową. - zapewnił odcinając kawałek plastra.
- To moja wina. - szepnęła odgarniając mu włosy z czoła. Chłopak podniósł głowę. Dostrzegł iskierki tańczące w jej oczach. Czyżby była szczęśliwa? Wpatrywała się w niego, jak mała dziewczynka. Uwielbiał, gdy to robiła. Czuł wtedy, że musi się nią opiekować, że kocha ją tak bardzo, że oddałby wszystko, aby była szczęśliwa. 
     Nie odrywając od niej wzroku odłożył wszystko co miał w rękach i przybliżył się do niej. Znajdowali się tak blisko siebie... Zrobił jeszcze jeden krok w jej stronę. Zatrzymały go jej nogi. Dotknął jej kolan i delikatnie je rozchylił. Nie stawiała sprzeciwu. Nawet teraz był od niej wyższy. Nachylił się nad nią. Dziewczyna pogłaskała go po policzku. Potraktował to jak zachętę i wpił się w jej usta. Obydwoje od dawna o tym marzyli... Tę magiczną chwilę przerwał im Lambi. Kocina przydreptała do nich myśląc, że dostanie coś do jedzenia. Uratował ich, a może na zawsze pogrzebał wszelkie szanse?


Hotel Babilon; Dublin; Rankiem
  
     Niall spał. Wrócił z pracy w nocy, zmęczenie nie pozwoliło mu na przebranie się, czy prysznic, więc padł na łóżko w ubraniu i tak ostał już do rana. I pewnie spał by dalej, a swoim chrapaniem doprowadzał do szału całe piętro, gdyby ktoś nie zaczął walić w drzwi...
- Co jest do cholery. - zajęczał podnosząc głowę z poduszki. Zamrugał kilka razy, słońce przedostające się przez żaluzje raziło go w oczy. Wstał ociągając się i odbijając się od ścian i mebli dotarł do drzwi. Przekręcił klucz i otworzył zniecierpliwionemu gościowi. 
- Ileż można? - spytała się zirytowana brunetka stojąca przed nim. Miała naburmuszoną minę, na ramieniu wisiał jej granatowy plecak, w ręce ściskała futerał z gitarą.
- Ana? Miałaś przyjść w sobotę. - powiedział zdezorientowany chłopak. Czyżby przez zmęczenie pomieszały mu się dni tygodnia?
- Dzisiaj jest sobota. - odparła i weszła do środka. Nialla zamknął drzwi i drapiąc się po głowie poszedł za nią.
- A nie czasem piątek? - spytał. Chwycił do ręki telefon leżący na komodzie, aby sprawdzić datę. 13 Listopad 2019 Piątek - widniało na wyświetlaczu. Przetarł oczy, aby sprawdzić, czy nie ma przewidzeń, ale tam wciąż widniała ta sama informacja. - Dlaczego kłamiesz? - dziewczyna nie odpowiedziała. Rzuciła swoje rzeczy na łóżko, a potem sama opadła na nie ciężko. Spuściła głowę, palce zacisnęła na krańcu szarej bluzy. - Dlaczego kłamiesz? - powtórzył. - I dlaczego nie jesteś w szkole?
- Śmieją się ze mnie. - odpowiedziała cicho. Chłopak westchnął. Zbyt wielkim uczuciem ją darzył, aby się na nią gniewać. Usiadł obok niej i objął ramieniem. Anna przyległa policzkiem do jego piersi i pociągnęła nosem. - Nie pasuję tam. Nie jestem idealna. To dlatego... - powiedziała łamiącym się głosem.
- Co ty wygadujesz. - ścisnął ją mocniej. - Dla kogoś jesteś idealna.
- Dla kogo? - podniosła głowę. Niall nie powiedział nic. Wstała szybko, złapała plecak i już chciała sięgnąć po gitarę, gdy ktoś chwycił ją za nadgarstki. Ktoś, czyli Horan.
- Dla mnie idiotko. - uśmiechnął się szeroko, zabierając jej pakunki i kładąc je na podłogę. Ana nadal stała, jak oszołomiona. - Jesteś wyluzowana, śliczna, mądra, urocza. - wymieniał. - Zachowujesz się, jak dziecko, tańczysz, dużo jesz... Jesteś idealna. 
     Wiecie, jak to się skończyło? Burzą. Zamiast deszczu, padały ubrania, a grzmoty zastępowały i ch krzyki i jęki...

piątek, 21 września 2012

Rozdział 6

Dwa tygodnie później

Hotel Babilon*; Dublin
    - Li, mówię Ci. To najpiękniejsza dziewczyna jaką kiedykolwiek widziałem! W dodatku zabawna, mądra... Ideał po prostu. - westchnął Niall. Zrzucił z fotela kopiec ubrań i wyciągnął się wygodnie na siedzisku.
- Dobrze, dobrze. - rzucił pośpiesznie Liam. Od dziesięciu minut słuchał absurdalnych wywodów przyjaciela i ręka trzymająca przy uchu telefon zaczynała mu drętwieć. - Powiedź lepiej, czy znalazłeś pracę, gdzie mieszkasz? - dopytywał się.
- Ano mieszkam w hotelu. - stwierdził, po czym szybko dodał. - Ale to przejściowo, nie martw się. Pracę też sobie znalazłem. W poniedziałek wyprowadzam psy, we wtorek i środę roznoszę ulotki, w środy kawę w jednym biurowcu, we czwartki i piątki pizze, a weekendy pomagam w firmie transportowej. W międzyczasie uczę Ane grać na gitarze. - wymienił. Uśmiechnął się, gdy jej imię wypłynęło z jego ust łaskocząc w podniebienie. Przyjaciel po drugiej stronie słuchawki nie był jednak zachwycony z tego co usłyszał od blondyna. Pokręcił głową z dezaprobatą, jak miał w zwyczaju wiedząc, że Niall tego nie zobaczy i podrapał się w głowę.
- A przypomnisz mi ile lat ma Ana?
- 16. - odparł trochę ciszej.

Maple Street 4; Londyn

     Widok małej walizki położonej na łóżku bardzo zdziwił Harry'ego. Chciał bliżej spojrzeć co się w niej znajduje, bo że należy do Joy odgadł po parzę brązowych butów rzuconych obok. Zbliżył się do bagażu. Już dostrzegał tam kilka poskładanych bluzek i parę kremowych spodni. Jeszcze kilka kroków - otwarta kosmetyczna, a obok paszport. Chłopak zawahał się na chwile na dźwięk kroków gdzieś nieopodal. Rozejrzał się nerwowo po pokoju w poszukiwaniu bezpiecznej kryjówki. Wybrał róg za błękitną, grubą zasłoną. Ukryty obserwował, jak Joyce schyla się po coś pod łóżko. Wyciąga spod niego czarne, kartonowe pudełko. Wyjmuje z niego stary zeszyt i wciska go pomiędzy stertę odzieży. Rozgląda się jeszcze za czymś. Telefon. Znalazła pod pudełkiem, chowa go do kieszeni i wychodzi z pokoju. Po chwili słychać trzask frontowych drzwi. Harry szybko wyskakuje z kryjówki. Długo nie zmieniane zasłony zdążyły pokryć się warstwą kurzu, który drażnił go w nos. Kichnął kilka razy, a następnie dopadł czarnego pudełka. Stare albumy, luźno wrzucone zdjęcia i pamiątki z ich wspólnych podróży. Przypomniał sobie o zeszycie. Ostrożnie podniósł granatowy sweter i wyciągnął czarny brulion. Usiadł na ziemi oparty o łóżko i począł czytać zawartość zeszytu.
     Traktujesz mnie, jak eksponat w muzeum. Zamknięta w gablocie za szklaną szybą, odgrodzona od całego świata. Od ciebie, bo ty jesteś moim całym światem...
Od pierwszego do ostatniego. Przeczytał wszystko...

St. Patrick Park**; Londyn
     
     Joy przemierzała kolejne parkowe alejki. Pod butami trzaskała opadnięte gałązki i mokre od jesiennego deszczu liście. Wokół unosiło się wilgotne powietrze, które tak lubiła. Często wychodziła na spacery, aby nawdychać się tego narkotyku. Twierdziła, że był to ostatni oddech świeżości przed spotkaniem z rzeczywistością. Dzisiaj jednak cel był inny. Za rozłożystą wierzbą skręciła w prawo. Minęła ustawiony obok pomnik Świętego Partyka i znalazła się na rozstaju, gdzie czekała na nią Eleanor. Dziewczęta spotkały się wzrokiem. Jedna przepełniona smutkiem i wdzięcznością, druga współczuciem i strachem. Tylko która była która?
- Trzymaj. - powiedziała Joyce i podała Eleanor kopertę. Ta wrzuciła ją do torebki.
- Dziękuję. - uśmiechnęła się niepewnie. W jej oczach zabłysły kryształowe łzy. - Masz ochotę na kawę. - spytała półgłosem.
- Nie, dzięki. Spieszę się na samolot.
- Samolot?
- Długa historia.
El przytaknęła ruchem głowy. Stały jeszcze chwilę nic nie mówiąc wpatrzone w czubki własnych butów, po czym rozeszły się w swoje strony.

Bagno 84***; Bellariva, Rimini; Włochy

     Perrie minęła porozstawiane w równych rzędach niebieskie leżaki. Szła boso po białych płytkach ułożonych na gorącym piasku. Wiatr rozwiewał na wszystkie strony jej włosy, a słońce niemiłosiernie raziło w oczy. Ona jednak niezwierzając na nieprzyjemne warunki i gapiących się nań ludzi szła przed siebie. Od dawna kołysał ją szum morskiej wody, a pojedyncze fale wyłaniały się zza błękitnych parasolów. Dotarła do końca ścieżki. Tutaj piasek był mokry, a gdzie nie gdzie morze wyrzuciło na brzeg granatowe i białe muszelki. Widok, jak na zdjęciach, których po internecie krążą tysiące. Śliczna blondynka stojąca w morzu w zwiewnej kremowo brązowej sukience. Tylko, że okoliczności są zupełne inne.
- Tu jesteś. - usłyszała za sobą znajomy głos. Spuściła głowę nie odwracając się. Śledził ją? Wpatrywała się w swoje stopy pieszczone zimnymi falami i rozsuwającym się pod ich wpływem piaskiem. - Martwiłem się o ciebie. - prychnęła. - Wyjdziesz, czy mam po ciebie iść? Per, słyszysz mnie. - pojedyncze krople dotarły do jej skóry. Przeszedł ją dreszcz, a potem chwycił dziewczynę za nadgarstek i wyprowadził na brzeg. Nie stawiała się. Wiedziała, że nie ma to najmniejszego sensu. Po wszystkim tym co wydarzyło się tu przez ostatnie dwa tygodnie. Kłótnie, awantury, ucieczki, rękoczyny, g... Dała się poprowadzić za nim przez całą plażę, aż wyszli na deptak.
- Chciałam ostatni raz zobaczyć morze, wejść do wody... - zaczęła marzyć oparta o barierkę, gdy on podpalał papierosa. Uśmiechała się pod nosem, bo zza niebieskich parasolów wyłaniały się jeszcze fale. Chłopak stanął obok niej.
- Perrie? - spytał. Odwróciła głowę w jego stronę, a kłęby dymu otuliły jej twarz. Nienawidziła, gdy tak robił. Jednym sprawnym ruchem wyrwała mu papierosa z ręki i cisnęła przed siebie.
- Co zrobiłaś?! - krzyknął wściekły. Na dłoniach pojawiły się wszystkie żyły, zauważyła to. Była gotowa, na kolejną kłótnie, cios...
- Uderzysz mnie przy ludziach? - w jej głosie dało się wyraźnie wyczuć ironię tej wypowiedzi. Rzuciła mu zadowolone spojrzenie i odeszła. Szkoda tylko, że Zayn nie mógł zobaczyć, jaki ból jej sprawia. Jak boli ją każde jego słowo, jak płacze idąc do hotelu...

Maple Street 4; Londyn

     Dam jej te pieniądze. Potrzebuje ich bardziej ode mnie. Od nas... Bo wiesz, w końcu oni kiedyś byli naszymi przyjaciółmi, prawda? A co jeśli to my mielibyśmy problemy? Byłbyś w stanie spojrzeć Louis'owi w oczy? Po tym wszystkim co mu powiedziałeś? Jak wyszedłeś trzaskając drzwiami i paląc za sobą wszystkie mosty? Eleanor przepłynęła rzekę wpław, aby mu pomóc. To było dla niej bardzo trudne, dlatego jej pomagam. Z resztą ta wasza kłótnia chyba mnie nie dotyczy, tak?
     Harry zamknął zeszyt po ostatnim wpisie i schował go z powrotem między jej ubrania. Stanął przed lustrem i wpatrywał się w swoje odbicie. Zostawiła walizkę na widoku, nie chciała się z tym ukryć... Ale miał wrócić dopiero wieczorem. Nie zauważyła porozrzucanych w przedpokoju butów i jego kurtki? Leci do Katherine?

* Nie wiem, czy taki istnieje
** Nie wiem, czy taki istnieje
*** Plaża numer 84

niedziela, 16 września 2012

Rozdział 5

Maple Street 4; Londyn

     Harry leżał na łóżku wpatrzony w sufit rozmyślając nad słowami terapeuty. Co miało znaczyć, że powinien małymi krokami okazywać Joy więcej uczucia? Co takiego ona nagadała temu facetowi, że kazał mu odbudować łączące ich uczucie? Dzisiejsze zdarzenie było dla niego potwornie dziwne i nie potrafił pozbierać się po słowach terapeuty.
- To kogo widziałeś wczoraj, że wróciłeś taki zdenerwowany? - spytała Joyce odrywając go od przykrych myśli. Spojrzał na jej sylwetkę znikającą za zasłoną, potem obserwował, jak zawraca do łazienka, a następnie zatrzymuje się oparła o ramę białych drzwi.
- Liam'a. - odparł szorstko nie odrywając od niej wzroku. Dziewczyna spuściła głowę. Czarne włosy opadły jej bezwładnie na oczy zasłaniając mu widok.
- Sam jego widok tak cię wkurzył? - wydobyło się zza zaciśniętych zębów Joy. Chłopak podniósł się na łokciach. Zaintrygowało go jej pytanie. Sam w ogóle się nad tym nie zastanawiał. Co takiego mógł zrobić mu Liam? Wstał z łóżka strachając stertę ubrań usytuowaną na jego brzegu i podszedł do skrytej za kruczoczarną zasłonką Joyce. Chwycił ją za ramiona. Otworzył usta chcąc coś powiedzieć, ale stać go było tylko na głuchy jęk.
- To jest trudne. - wyjąkał.
- Wiem...

Dublin Airport; Dublin

     Niska brunetka schyliła się po czapkę, którą strąciła komuś z głowy. W tym samym momencie uczynił to właściciel niniejszego nakrycia głowy. Chcąc ją podnieść zetknął się na kilka sekund swoimi palcami z dłonią dziewczyny. Podnieśli się obydwoje.
- Przepraszam. - powiedziała, a kąciki jej ust nieznacznie się podniosły chcąc ukryć zażenowanie. Chłopak w tym czasie założył czapkę z powrotem na głowę.
- Nic się nie stało. - uśmiechnął się życzliwie i wyciągnął doń dłoń. - Niall jestem. - brunetka uścisnęła ją odpowiadając.
- Anna.

Pocket Street 6; Londyn; Następnego dnia

     - Prosiłam, abyś skosił trawę. - rzuciła Eleanor na powitanie. Louis usadowiony wygodnie na fotelu z pilotem w ręce zignorował jej wyrzuty. - Lou! Mówię do ciebie! - krzyknęła donośnie. Chłopak spojrzał na nią znudzony.
- Kochanie, zatrudnijmy ogrodnika. - odpowiedział łagodnie przeskakując na kolejny kanał.
- No, nie! Bo nas na to nie stać! - krzyknęła. Rzuciła w jego stronę plikiem kartek. - Myślisz, że jestem głupia? Jak długo chciałeś ukrywać, że masz długi? Poszłam do banku i dostałam do ręki to. - wskazała na oddany przed momentem stos papierów teraz trzymany przez Louis'a. - Same wezwania do spłaty i rachunki. Wiesz, że windykator wybiera się do ciebie z wizytą?!
- Teraz i do ciebie. - chłopak wstał patrząc na nią z góry. Był zupełnie niewzruszony na jej ściekły wyraz twarzy, czerwone policzki i zmarszczony nos. - Jesteśmy małżeństwem, prawda? - przygryzł wargę.
- Doprawdy? - zaśmiała ironicznie. Na dźwięk wypowiadanych przez Lou słów zupełnie straciła do niego siły. Dwa zdania, a ranią jak najostrzejsze noże wbite prosto w serce. - A wiesz, że teraz można rozwieść się już na pierwszej rozprawie? - chwyciła torebkę i trzaskając drzwiami opuściła ich wspólny dom.

Cukiernia ,,Le Fiore''; Londyn

     To była ona. Te same długie brązowe fale. Identyczne oczy, teraz tylko czerwone i podkrążone. Usta, nos, podbródek... Nawet coś tak banalnego, jak przedziałek na środku głowy składało się na jej rysopis. To ona. Ta sama Eleanor Calder. Joy stała, jak zaklęta. Nie sądziła, że kiedykolwiek jeszcze ją spotka.
- Proszę. - wręczyła jej grubą kopertę. - Miałam dać ci to już dawno, ale nigdy nie zdobyłam się na odwagę, aby tu przyjść... - El spuściła głowę. Joyce natychmiast otworzyła paczkę i wyciągnęła z niej plik zdjęć. Zdjęć z wesela państwa Tomlinsonów. Spojrzała na brunetkę z niedowierzaniem. Po policzku Eleanor spłynęła łza zostawiając po sobie czarny ślad.
- El, nie płacz... - szepnęła Joy bojąc się, że ktoś ich usłyszy. Tak na prawdę nie było się czego obawiać, bo w lokalu panował taki gwar, że słychać go było nawet w małej kanciapie na zapleczu, w której się właśnie znajdowały.
- To trudne... - westchnęła Eleanor ocierając hebanowy makijaż z twarzy. Dla Joy, sytuacja wydawała się być znajoma. Już ktoś jej to powiedział. Odpowiedziała tylko "Wiem" i mocno przytuliła dziewczynę.

Trudno wymazać z pamięci kogoś takiego, jak Eleanor. Po tym wszystkim co dla mnie zrobiła. Chociaż gdyby nie ona, nadal żylibyśmy w nieświadomości zastanawiając się z jakiego powodu nie możemy być... Udawalibyśmy, że nic się nie stało, a nasze problemy nie istnieją. Ale tak nie jest. Obydwoje dużo o sobie wiemy, być może za dużo, ale czy nie oto tu chodzi?
To co stało się wczoraj wieczorem... Było miło. Tak, całkiem przyjemnie było czuć cię tak blisko mnie. Gdy nasze oddechy mieszają się i oddychamy nawzajem swoim powietrzem. Gdy mogę bez ryzyka wybudzenie cię ze snu zaciągnąć się twoim zapachem. A jak ty się czułeś?
Ps. Pamiętasz, jak zjadłeś cały biszkopt na tort dla Alex'a i do czwartej w nocy pomagałeś mi potem ubiec nowy? Pamiętasz kto to Alex?


wtorek, 11 września 2012

Rozdział 4

Underhill Road 162; Londyn

     - Myślisz, że Niall da sobie sam radę? - spytała zmartwiona Danielle odkładając książkę na stoliczek. Liam również przerwał lekturę.
- Jestem tego w stu procentach pewien. - odpowiedział spokojnie.
- Obyś miał rację. Dobry z niego chłopak. - pokiwała przecząco głową.

Londyn City Airport
   
     Przez gmach lotniska rozległ się głos kobiety informującej o odlotach samolotów. Ludzie niezwierzający na innych przeciskali się przez tłumy, aby zdążyć na odprawę. Inni stali w kolejkach po bilety, jedni witali się z przybyłymi po podróży, drudzy żegnali życząc szczęśliwego lotu. Kolejni siedzieli na porozstawianych ławkach i po prostu spokojnie czekali. Tak samo, jak blondyn ściskający w dłoni podniszczony paszport. Obracał dokument, otwierał, zmykał. Stres wypełniał go całego, od podeszwy zielonych butów po brąz odrosty na czubku głowy. Spojrzał na wyświetlacz telefonu. Już czas... Podniósł się z siedziska, chwycił swoją czarną torbę i ruszył ku odpowiedniej bramce.
- Lot: Londyn - Dublin; terminal 6... - poniosło się wśród gwaru. Chłopak przyśpieszył...

Hotel Star, Bellariva, Rimini, Włochy

    Perrie siedziała na białym, metalowym krześle z nogami wsuniętymi pod brodę i obserwowała, jak klatka piersiowa, Zayn'a, rytmicznie unosi się opada. Pozwoli oczom zakręcić kilka piruetów na wyrzeźbionych mięśniach brzucha i uciec w górę - na twarz chłopaka. Kilkudniowy zarost, lekko rozchylone usta, nos, przymknięte oczy, brwi, nieruchome czoło i opadające nań czarne włosy. Dziewczyna pokręciła przecząco głową i wykrzywiła się w grymasie.
- Brzydzę się tobą. - warknęła. Brunet uchylił ostrożnie oczy. Perrie rzuciła się z krzesła i wyszła na balkon zasłonięty śnieżnobiałą zasłonką. Oparła się o kutą barierkę, a wzrok skupiła na oddalonych falach Adriatyku. Wzięła głęboki oddech. Nocny przypływ przyniósł ze sobą świeżą bryzę. Zapach uderzał w nozdrza dając im przyjemne ukojenie po kilku godzinach spędzonych w dusznym pokoju. Kątem oka spostrzegła paczkę papierosów leżącą na kafelkach, ale czy to było wyjście z tej tragicznej sytuacji? Momentalnie znalazła się na podłodze i drżącą ręką wyciągała papierosa z opakowania. Przyjrzała się mu bardzo uważnie ze wszystkich stron. Przyłożyła do nosa i zaciągnęła się jego zapachem. Przymknęła oczy, a gdy je otworzyła - papieros znajdował się już w ustach Zayn'a, który siedział obok niej oparty plecami o ścianę.
- To nie jest zabawa dla grzecznych dziewczynek. - rzucił sucho, po czym z jego ust wydobyły się kłęby szarego dymu. Wzniósł głowę ku niebu, doszukując się na nim pierzastych obrazów.
- Skąd ta pewność, że ja jestem grzeczną dziewczynką, co? - odparła mu opryskliwie i wyciągnęła rękę do paczki leżącej obok, lecz i ona znalazła się szybko w posiadaniu chłopaka.
- Znam cię. - powiedział obojętny na wściekły wyraz jej twarzy.
- Szkoda, że ja nie znam ciebie. - wstała i odeszła. Zayn zaciągnął się jeszcze raz, zgasił papierosa o kafelki i wyrzucił peta za siebie. Przetarł zaspane oczy, spuścił głowę i zaśmiał się pod nosem.
- Dobry żart...

Maple Street 4; Londyn
     Joy minęła samochód Harry'ego stojący na podjeździe i wspięła się po kamiennych schodkach na werandę. Nawet nie zauważyła, że Styles wyglądał jej przez okno. Chłopak stał tam już prawie pół godziny niecierpliwie czekając, aż jej postać wyłoni się zza rozłożystego bzu sąsiadów. Widząc, jak mija jego auto podbiegł pod drzwi wejściowe. Joyce przekręciła klucz w zamku i niczego się nie spodziewając, pociągnęła za mosiężną klamkę. Jej oczom ukazał się Harry wpatrujący się w nią, jak w obrazek.
- Co się stało? - spytała zawstydzona. Jego wzrok sprawiał, że traciła pewność siebie i całkowicie poddawała się działaniu jego tęczówek.
- Dzisiaj pojedziemy razem do tego psychologa. - poinformował ją przejęty. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że dziewczyna uczęszcza na terapię, ale nigdy nie jechał tam z nią. Uważał, że sama da sobie radę, mylił się. Zdziwienie odebrało Joy mowę. - Jeśli uzależniona jest jedna osoba, cierpią obie.
- To nie jest uzależnienie. - wydusiła dziewczyna. W jednym momencie odnalazła w sobie szczyptę odwagi, aby sprzeciwić się Harry'emu.
- A co? - prychnął rozbawiony.
- Depresja. - odpowiedziała patrząc na niego spod byka.
     Muszę ci naprawdę przeszkadzać, skoro wybrałeś się ze mną do psychologa. To... To miło z twojej strony. Wiesz, gdy mi o tym powiedziałeś nie mogłam uwierzyć, a potem... Wszystko, cały nastrój - przepadł wraz ze słowem ''uzależnienie''. To boli, cholernie boli. Mamy tendencje do niszczenia uroku tworzącego się wokół nas. I to my przeszkadzamy sobie nawzajem w osiągnięciu pełni szczęścia. Może powinniśmy się... Nie, nie! Przywiązanie? Tylko to przychodzi mi do głowy, reszta to kompletna pustka...
     Pamiętasz nasz pierwszy pocałunek? Szkoda, że ja nie, ale pamiętam każdy kolejny wraz z tym. A to wcale nie było dawno temu, pracowałam już w ''Le Fiore''. Gdzie ten cały czar i magia? Zgasła, jak latarnia o świcie, bo każde z nas wypowiedziało o kilka słów za dużo...
 

Pocket Street 6; Londyn

      Mino, iż Louis i Eleanor mieszkali ze sobą przeszło dwa lata, Eleanor jeszcze nigdy nie wchodziła do sekretnego pokoju Lou. Nie był to żaden sekret, bo każdy o nim wiedział, ale nikt oprócz Louis'a tam nie wszedł. Chłopak przesiadywał tam każdą wolną chwilę, a jeśli już wychodził to tylko z telefonem przy sobie. Eleanor nie miała nic przeciwko, w końcu każdy z nas ma takie miejsce, w którym czuje się bezpiecznie. Tego też dnia, Lou zaszył się w swoim azylu, lecz szwankujące drzwi nie domknęły się, więc wszystko co się tam działo ujrzało światło dzienne. Tak też się złożyło, że El przechodziła właśnie obok, gdy przypadkowo usłyszała przerażony głos męża:
- J-ja nie mam... Potrzebuję czasu. - na dźwięk tych słów przywarła do ściany cicho, jak myszka i podsłuchiwała dalej. - Proszę cię. Daj mi kilka dni, a dostaniesz wszystko. - tu nastąpiła pauza, a po kilku sekundach rozległ się odgłos upadającego telefonu.
     Tajemniczy rozmówca Tomlinsona nie dawał dziewczynie spokoju. Cały dzień gorączkowo krążyła po mieszkaniu próbując domyślić się kto to był i czego chciał od Louis'a. Dlaczego jej nie powiedział? Przecież pomogłaby mu, nawet jeśli zrobiłby największe świństwo lub wpadł w niezłe bagno. Kochała go i byłaby w stanie wybaczyć mu wszystko... Gdyby tylko pisnął chociaż jedno słówko.


niedziela, 2 września 2012

Rozdział 3

Pocket Street 15; Londyn
     Drzwi trzasnęły, torba upadła na podłogę, płaszcz zawisł na haczyku, a buty poleciały gdzieś w kąt. Czapka maltretująca włosy znalazła sobie miejsce, gdzieś obok kozaków.
- Eleanor?! - do przedpokoju wbiegł Louis. Wyglądał, jak kłębek nerwów. Włosy stały mu dęba, pomięte, widocznie za duże ubrania wisiały na nim, jak na kiju od szczotki, w ręce kurczowo ściskał telefon.
- Stchórzyłam. - rzuciła szybko, a pod nogami chłopaka wylądowała gruba koperta. Odprowadził żonę wzrokiem, aż znikła za drzwiami sypialni i podniósł paczkę z ziemi. Przetarł ją ręką, wyprostował zagięte rogi i schował do tylnej kieszeni.
     Eleanor stanęła po środku pokoju tępo wpatrując się w swoje stopy. Tak bardzo chciała dać, Joy, te przeklęte zdjęcia, ale gdy tylko przekroczyła próg cukierni i zobaczyła ją z wielkim tortem na rękach, obróciła się na pięcie i czym prędzej uciekła.
- Louis, ja cię bardzo przepraszam. - powiedziała tylko, gdy usłyszała za sobą kroki zbliżającego się chłopaka. Ten przystał na chwilkę, jakby ktoś nakrył go na wyjadaniu ciasteczek ze słoika w kuchni.
- Nie masz mnie za co przepraszać. - dotknął delikatnie jej ramienia. - To jest tylko i wyłącznie twój wymysł. Ja mogę ci tylko pomóc i zawieść tam jutro. - dziewczyna skinęła głową, wyminęła go i wróciła do przedpokoju po torebkę. Louis w tym czasie zaszył się w malutkim pokoiku na piętrze nadal wyczekując na ważny telefon.

Underhill Road 162; Londyn; 

     - Coś się tak na nim uwiesiła? - spytał Danielle Niall przechodzący przez salon do kuchni. Dziewczyna spojrzała wymownie na Liama, który trzymał ją właśnie w uścisku. Ten westchnął zrezygnowany.
- Pogadaj z nim. - szepnęła ukochanemu na ucho. - Rozumiem, że to przyjaciel rodziny, ale jego obecność w naszym domu wkrótce może źle odbić się na nas.
- Dlaczego, ja ma mam z nim pogadać? - oburzył się. Natychmiast skulił głowę, bo wiedział, że odezwał się za głośno.
- Bo to twój kumpel. - ucięła dyskusję dziewczyna, wyrwała się z jego objęć i powędrowała do pokoju ich synka.
- Najpierw był przyjacielem rodziny, a teraz moim kumplem. - mruknął Liam sam do siebie i skierował się do kuchnie, z której dobiegało głośne stukanie naczyniami.
     Po rozpadzie zespołu, każdy członek otrzymał należną mu sumę pieniędzy, która miała mu wystarczyć na rozpoczęcie nowego życia. Beztroska tak uczepiła się do Niall'a, że zupełnie stracił zdrowy rozsądek i roztrwonił cały swój majątek. Gdyby Liam i Danielle nie przygarnęliby go do siebie, pewnie skończył by w jakiejś norze, na ulicy lub w swoim rodzinny domu, gdzie stałby się obiektem drwin i wiecznych plotek. Dzięki przyjacielowi, udało mu się wyjść na prostą, uregulować długi i znaleźć pracę.
     - Liam... - zaczął niepewnie blondyn widząc, że kumpel jest w nie najlepszym humorze. - Dzięki, że wczoraj wziąłeś na siebie winę za bałagan w salonie... - było mu głupio. Bał się, że w jakiś sposób zawiódł Liam'a i za wszelką cenę chciał wynagrodzić mu wszelkie zmartwienia jakie mu przysporzył.
- To nic. - odparł mu chłopak. Odetchnął w duchu, że nie musi zaczynać rozmowy, lecz w głowie wciąż bił się z własnymi myślami. Nie wiedział kompletnie, co ma zrobić? Być dobrym mężem i wyrzucić Niall'a za drzwi, czy przyjacielem i wspierać go w najgorszych chwilach.
- Ja... - zaczęli jednocześnie patrząc sobie w oczy. Zaśmiali się oboje. Przez następne pół minuty sprzeczali się, kto ma zacząć mówić pierwszy, aż w końcu doszli do porozumienia.
- Liam, podjąłem pewną decyzję. - chłopaka bardzo zaciekawi to co Horan miał mu do powiedzenia. Wyciągnął z szafki czystą szklankę, nalał sobie wody i zaczął ją powoli pić. - Wracam do Irlandii. - zawartość naczynia natychmiast znalazła się na podłodze, a Payne oparł się o blat próbując zaczerpnąć świeżego powietrza. - Wynajmę jakieś mieszkanie w Dublinie, znajdę pracę i będę sobie spokojnie żyć.
- Słyszałeś naszą rozmowę, tak? - spytał Liam wycierając podłogę. Znając Danielle wściekła by się na niego, dlatego wolał nie robić już sobie więcej kłopotów.
- Może... - pisnął blondyn. - Chcę wam podziękować za wszystko co dla mnie zrobiliście. - podniósł przyjaciela za ramiona z podłogi, po czym mocno się w niego wtuli. - Nie wiem co by teraz ze mną było, gdyby nie wy. - nadal ściskając go za barki dodał szybko. - Idę się spakować, bo za dwie godziny mam lot. - i wyszedł, a tak właściwie wybiegł z kuchni. Liam przysiadł na krześle. Wciąż nie mógł pojąć tego co przed momentem usłyszał. Niall, przeprowadza się? I to z własnej nie przymuszonej woli? Przetarł palcami zmęczone oczy.
- Sprawa załatwiona...

Maple Street; Londyn

     - Nie zgadniesz kogo dzisiaj rano widziałem! - krzyknął wściekle Harry trzaskając za sobą drzwiami. Cisnął butami na wycieraczkę, kurtkę odrzucił na podłogę i ciężkimi krokami podążył do salonu. Jego głos i wyraz twarzy złagodniał, gdy zobaczył, że Joy siedzi na kanapie z niemowlęciem na rękach. - Czyje to dziecko? - spytał zdziwiony.
- Candy. - opowiedziała obojętnie Joyce ilustrując chłopaka wzrokiem. W tedy, jak na zawołanie z łazienki wyszła Candy. Uśmiechnęła się złośliwie i poprawiła spódnicę.
- Witam, panie Styles. - wyciągnęła do niego rękę. Robiła to w taki sposób, jakby właśnie oznajmiła mu, że jego kot zdechł, ale może go sobie zatrzymać.
    Nie jest tajemnicą, że ta dwójka nigdy za sobą nie przepadała. Kiedyś, gdy Candy często bywała w ich domu, darli koty o najdrobniejsze głupoty. Dla Joy było to męczące, bo musiała wysłuchiwać ich wrzasków, a potem znosić humory Styles'a ponieważ: ,, Nic nie mówiłaś, że ten bachor znów do nas przyjdzie''. Dlaczego, więc teraz miało być inaczej.
- Zmieniłaś się. - zauważył chłopak widocznie nie zadowolony z widoku blondynki.
- Ty również. Ciekawe, czy na lepsze. - przeszła obok niego z dumnie podniesioną głową. Usiadła obok Joy i poprawiła bucik na stópce malutkiej Penelope. Ta zaczęła wesoło wierzgać nóżkami i śmiać się, jak bobasy z reklamy mleka w proszku.
- To ja... To ja idę. - poinformował zmieszany zaistniałą sytuacją Harry i pognał na górę. Nie spodziewał się, że zobaczy jeszcze kiedyś Candy, a że będzie miała dziecko nigdy nie przeszło mu przez myśl. Zasiadł przed komputerem próbując zająć się czymś innym, niż szmery dochodzące z salonu.
- Tak, więc na czym skończyłyśmy, Joyce?
- Wylot, o której?
     Widzisz? Nawet Candy, która, widziała cię po raz pierwszy na oczy od roku - zauważyła, że jesteś inny. W prawdzie ona też się zmieniła...
   Wszystko toczy się zbyt szybko! Najpierw zjawia się ona, potem pokazuje mi nasze stare zdjęcia i mówi, że... Że Katherine żyje. Tak! Ta sama Katherine, w którą wjechał tir. Nierealne, prawda? Sfałszowała swoją śmierć, urządziła fikcyjny pogrzeb... Jak myślisz, dlaczego trumna była cały czas zamknięta? Zmasakrowane ciało, czy raczej jego brak? Dlatego niosło ją tylko czterech facetów, a w dodatku takie chucherka, że wiatry mógł by ich połamać. A teraz żyje sobie beztrosko w Dublinie, a ja i Candy lecimy ją odzyskać...
     Lubię to zdjęcie. Gdy na nie patrzę, mogę sobie wyobrażać, jakie piękne nigdy nie będzie nasze życie.





poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Rozdział 2

Klub Blow Up; Bellariva; Rimini; Włochy; Godzina 22:47
     Imprezowa dzielnica Rimini - Bellariva - do życia, tak na prawdę budzi się dopiero po dziewiętnastej. W tedy otwierane są wszystkie knajpki, dyskoteki, sklepiki, a główna ulica zalewa się chmarą ludzi. Turystów, jak i miejscowych. Zabawa kończy się dopiero około drugiej lub trzeciej, a czasami tra do białego rana. Tak, niestety nie jest w przypadku pewnej pary...
     - Io non ti voglio più qui per vedere*! - krzyknął barczysty ochroniarz i ciągnąc chłopaka za kołnierz wyprowadził go z klubu. Za nimi wyszła blondynka spojrzała na podnoszącego się z chodnika bruneta, pokręciła przecząco głową i odeszła. Minęła kolejnego faceta próbującego wcisnąć jej ulotkę do ręki i stanęła przy przejściu dla pieszych.
- Perrie, kochanie, ale to nie moja wina. Dlaczego się gniewasz? - przyczłapał do niej chłopak. Ledwo trzymał się na nogach, a z wargi spływała mu krew.
- Dlaczego? I ty się jeszcze pytasz?! - krzyknęła rozwścieczona. - To już trzeci wieczór pod rząd! Zobacz co ze sobą zrobiłeś! - kilku gapiów przewróciło ostentacyjnie oczami.
- No, ale przecież są wakacje... - próbował tłumaczyć się brunet, lecz czkawka przeszkadzała mu w wypowiadaniu kolejnych słów.
- Wakacje? I ty to nazywasz wakacjami? Cały dzień leżysz plackiem na łóżku i narzekasz, że boli cię głowa, a wieczorem znów idziesz na miasto się nawalić. Zayn, dziękuję za takie wakacje. - rzuciła spoglądając na niego z odrazą. Odwróciła się i ruszyła przed siebie.
     Dotarła do deptaka. Chłód dawał we znaki. Skrzyżowała ręce na piersi i drąż z zimna podążała spacerkiem do hotelu. Gdzieś z dala słychać było latynoską muzykę zagłuszającą szum morza. Co jakiś czas mijała obejmujące się zakochane pary, rodziny z dziećmi...
- Mam już dwadzieścia sześć lat. Dziewczyny już dawno pozakładały rodziny. Kiedy przyjdzie mój czas? - z tą myślą zasnęła.

Maple Street 4; Londyn; 01:13

     Myślałeś, że skoro wróciłeś znów będę starą Joy? Cichą i opanowaną... Widać, jak słabo mnie znasz. Bo, wiesz? Nic już nie jest takie, jak kiedyś. Znaczy rok temu. Ty jesteś inny, ja jestem inna... Obydwoje straciliśmy ważne dla nas osoby i odsunęliśmy się od siebie. Nie wiem co ci wczoraj strzeliło do głowy? Może ten ostatni wyjazd cię odmienił? Harry Styles okazujący jakąkolwiek nić przywiązania do Joyce Berry? Niecodzienny widok. Proste gesty... To wszystko co mam ci do przekazania. Szkoda, że nie prosto w oczy...
 Rano; Godzina 6:09

     Joy już dawno zapomniała, jak to jest dzielić z kimś łóżko, dlatego, gdy rano przeciągała się, o zawał prawie przyprawił ją dotyk włosów Harrego. Z drżącym sercem patrzyła, jak chłopak niespokojnie przewraca się na drugi bok. Wypuściła z ulgą powietrze i po cichu wygramoliła się ze zwojów pościeli.
- Gdzie idziesz? - usłyszała za sobą dobrze znaną ranną chrypę. Przystanęła przy drzwiach szafy i nie odwracając się odparła.
- Do pracy. - w duchu prosiła, aby nie zmuszał, jej dopowiedzenia już czegokolwiek, bo była pewna, że jej drgająca szczęka nie pozwoliłaby jej na większy potok słów.
- A wrócisz? - to pytanie kompletnie ją zamurowało. Odwróciła się w jego stronę. Spojrzała na ledwo otwarte, zielone spojówki. Patrzył na nią ze słodkim błaganiem. Przełknęła nadmiar śliny, która ze stresu nagromadziła się w jej ustach.
- Tak. - zapewniła go kiwając głową, po czym pognała do łazienki. A chłopak spokojny ułożył głowę na jej poduszce i ponownie zapadł w głęboki sen.

Później: 15:22

     Jest tak w życiu, że czasami tracimy ważne dla nas osoby. Czy to przez kłótnię, brak czasu, a nawet przez śmierć kogoś innego. I w taki właśnie sposób  z na ogól poukładanego świata Joy zniknęła pewna blondynka. Powierniczka jej najskrytszych tajemnic, wtajemniczona w każdy aspekt jej życia. Była zupełnym przeciwieństwem teraźniejszej Joy, lecz prawdziwym klonem tej starej. Była, ale, czy jest nadal...
 Dźwięk rozchodzącego się z dołu dzwonka oderwał Joyce od porządków w sypialni. Czyżby to Harry wychodząc rano z domu zapomniał kluczy? Przekręciła klucz w zamku i pociągnęła za pozłacaną klamkę.
- Candy? - źrenice momentalnie się powiększyły, a usta lekko rozchyliły na widok dobrze znanej jej twarzy. O jeszcze większe zdumienie przyprawił ją malutki człowieczek śpiący sobie w najlepsze w nosidełku.
     O ile wiem, Candy ostatni raz stała w progu tego domu rok temu. I ani jej ubranie, ani zachowanie nie wskazywało na to, że zaledwie dwanaście miesięcy później pojawi się tu znowu jako pani a'la Victoria Beckham. Gdzie podziały się jej kolorowe spodnie i t-shirt'y z nadrukami? Ciężkie buty, ćwiekowane kurtki, kamizelki i długie naszyjniki? Za sprawą tej malutkiej istotki zamieniły się w czerwoną, ołówkową spódnicę do kolan, białą koszulę i kremowe szpilki. Jedyna rzecz, która została ta sama, to długi warkocz zwisający jej z ramienia.
- Cześć. - powiedziała niepewnie Candy i wyciągnęła rękę do Joy. Ta zaś zbita z tropu przenosiła wzrok to z dziewczyny, to na jej dłoń niecierpliwie czekającą na uściśnięcie. - Skoro się ze mną nie przywitasz to może, jednak już pójdę...
- Nie. - zatrzymała ją Joyce. Ją samą zdziwiła jej natychmiastowa reakcja. Zwykle fakty nie trafiają do niej tak szybko, lecz ostatnimi czasy co raz częściej zauważa u siebie pewne zmiany. - Po prostu jest w szoku, wejdź do środka. - zrobiła krok w tył i gestem ręki zachęciła gościa do wejścia. Candy ostrożnie postawiła pierwsze kroki na drewnianym parkiecie wyłożonym w holu.  Nic się nie zmieniło, po za mieszkańcami...

Underhill Road 162; Londyn; W tym samym czasie

     Niall wziął łyk kawy i odstawił kubek na kuchennym blacie. Poprawił się na krześle, po czym zabrał się z powrotem za analizowanie stron codziennej gazety. Było już grubo po piętnastej, a on dopiero co wyszedł z łóżka.
- Horan! Chodź tu na chwilkę, kochanieńki! - z sąsiadującego z kuchnią pokoju dobiegł go kobiecy głos. Niewzruszony na jej krzyki przewrócił kolejną kartkę. - Natychmiast! - krzyknęła donośnie. Chłopak niechętnie wstał od blatu i udał się do salonu. Zastał tam brodzącą po kolana w pościeli, długonogą brunetkę z wyraźnie niezadowoloną miną. - Powiesz mi, co to jest?
- Kołderka. - wzruszył ramionami i wykonał obrót o sto osiemdziesiąt stopni wracając do kuchni. Zasiadł ponownie na swoim miejscu. Dziewczyna weszła tuż za nim. Chwyciła się za biodra i z pogardą obserwowała ruchy blondyna.
- Co takiego piszą w tej gazecie, co? - wysyczała. Dosłownie, z jej zaciśniętych ust brzmiało to, jak wężowy syk.
- Nie zgadniesz! - pstryknął palcami. - Nasz drogi przyjaciel Zayn baluje we Włoszech! Niezła afera się szykuje, nie ma co!
     W ten czas do domu wrócił Liam. Umęczony całodniową pracą w wytwórni... Zaciekawiony dźwiękami dobiegającymi z kuchni, zdjął szybko buty i ruszył w tamtym kierunku. Po chwili stał już w progu w wielkim uśmiechem na twarzy.
- Zayn? - spytał rozbawiony.
- Co cię tak bawi? Lepiej zobacz co on narobił w salonie! - brunetka wzniosła ręce ku górze i obrzuciła męża gniewnym spojrzeniem.
- Danielle, kochanie. - przemówił łagodnie Liam. - To nie on, tylko ja i nasz syn. - podszedł do niej, ucałował w policzek, a na jej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech. - Są zdjęcia? - zwrócił się do Niall'a. Ten odparł mu głupkowatym uśmieszkiem i skinięciem głową.
- Powalające. - westchnął blondyn.
- Głupole. - przewróciła oczami Dan i wyszła.

Maple Street 4; Londyn; W tym samym czasie

     - Katherine... - Joy zastygła w bezruchu na widok brunetki ze zdjęcia. Oglądała je wspólnie z Candy, usadowione na wygodnej kanapie.
- Dlatego tu jestem. - oświadczyła chłodno blondynka i zacisnęła pobielałe usta.
     Kochałam, kocham i będę kochać ją całym swoim sercem, mimo iż jest źródłem wszystkim moich i twoich kłopotów.
Podpisała pod zdjęciem wklejonym do starego zeszytu.