Plan zdjęciowy programu Dzień Dobry z Alyson; godzina 12:33
-Harry, ile to już lat? - spytała z ciekawskim uśmieszkiem reporterka przesadnie gestykulując. Ciemnooka, ciemnoskóra, ciemnowłosa... Taka właśnie była Alyson Telhrey, a jej wysoki głos budził każdego przeciętnego widza kanału czwartego.
-Harry, ile to już lat? - spytała z ciekawskim uśmieszkiem reporterka przesadnie gestykulując. Ciemnooka, ciemnoskóra, ciemnowłosa... Taka właśnie była Alyson Telhrey, a jej wysoki głos budził każdego przeciętnego widza kanału czwartego.
- Dwadzieścia cztery. - odparł kiwając smutno głową.
- Wow! A jeszcze parę lat temu biegałeś z kumplami po scenie, świat był u twoich stóp. Co się stało, że tak dobrze zapowiadający się zespół...rozpadł się? A dzisiaj zaczynasz od nowa. - klepnęła go w kolano na co cała sala zastygła w bezruchu.
- Świat się zmienia, ludzie się zmieniają... - westchnął. - Jedni przychodzą, drudzy odchodzą.
Pocket Street 15; Londyn
Pocket Street 15; Londyn
- Co ty wiesz o ludziach?! - krzyknął wysoki brunet i uderzył pięścią w blat stołu. Szklanki stojące na nim, niebezpiecznie się zatrzęsły.
- Louis! - wrzasnęła z kuchni Eleanor - Po prostu wyłącz telewizor! Po co to oglądasz? Dobrze wiesz, że działa ci on na nerwy? - rzuciła ścierkę w kąt i weszła do salonu. Stanęła przed narzeczonym i chwyciła jego roztrzęsione dłonie. - Spokojnie.
- Dziękuję. - szepnął i mocno przytulił brunetkę. - Co ja bym bez ciebie zrobił. - mówił w jej długie włosy.
Cukiernia ,,Le Fiore'' ; Londyn
Cukiernia ,,Le Fiore'' ; Londyn
Ten sam wywiad leciał akurat na kanale puszczonym w kuchni pewnej Londyńskiej cukierni. A przypadkiem w tej właśnie cukierni pracowała pewna wyjątkowa dwudziestoparolatka. Zajęta dekoracją ciast i ciasteczek nie zauważyła, że...
- Joy! Ten twój chłoptaś jest w telewizji! - rozległo się po kuchni. Dziewczyna zamarła na chwilę, ale już po kilku sekundach do jej uszu dotarły słowa wypowiadane przez chłopaka. Mimo tego, że bardzo się starała skupić na pracy co jakiś czas przyłapywała się na bezczynnym patrzeniu w jeden punkt i wsłuchiwaniu się w niski głos przerywany głupim chichotem puszystej prowadzącej.
Maple Street 4; Londyn
Maple Street 4; Londyn
Wiesz, jak trudno mi na ciebie patrzeć, gdy się uśmiechasz? Gdy na twoich policzkach pojawiają się te dwa urocze wgłębienia. Gdy kąciki ust podnoszą się i obnażają białe zęby. Ten niby miły gest jest, jak stąpanie po potłuczonym szkle. Rani... Rani mnie twój widok. Może to dlatego tak wiele czasu spędzam w pracy, gdy cię niema? Aby cię gdzieś przypadkiem nie zobaczyć. Na zdjęciu, w telewizorze, w internecie... Kochasz swoją pracę? No pewnie. Kochasz mnie? Niezupełnie. Czasem wydaje mi się, że jestem niewidzialna. Niezauważalna... Czy ty w ogóle wiesz jeszcze o moim istnieniu? Cały czas mam wrażenie, że nie. Że cały ten czar prysł, pękł, jak bańka mydlana. Pękł, a teraz szczypie cię w oczy i nie potrafisz się tego pozbyć. Nie potrafisz się pozbyć mnie...
Joyce Berry. Czarne włosy, niebieskie oczy, blada cera. Wzrost 170 centymetrów. Waga 55 kilogramów plus uczucia. Znaki szczególne - niewidzialność...
Zamknęła stary zeszyt i schowała w sekretne miejsce, po czym poszła spać.
***
Tego dnia przy Maple Street 4 miało wydarzyć się coś wyjątkowego, lecz przez codzienność okazało się jedynie zbędnym punktem dnia. Czymś co mogło się w ogóle nie wydarzyć. Po prostu miało być i tyle. A stało się zupełnie inaczej.
Harry postawił ostatnią ciężką walizkę za progiem i zatrzasnął drzwi. Rzucił klucze na wąską komódkę stojącą pod lustrem i zdjął ciemny płaszcz. Odwiesił go na haczyk, po czym chwiejnym krokiem wkroczył korytarzem do salonu. Przetarł zaspane oczy, aby odzyskać ostrość widzenia. Wtem poczuł, że coś otarło się o jego stopę. Spojrzał szybko w dół. Uśmiechnął się na sam widok Lambiego łaszącego się do jego nóg. Kucnął i pogłaskał zwierze po grzbiecie.
- Jak się masz kocino? Trzymasz się jeszcze? - kot zamruczał dumnie, przeciągnął się i zatoczył jeszcze jedną ósemkę pomiędzy nogawkami chłopaka. Lambi był sędziwym przedstawicielem swojej rasy. Miał już za sobą bowiem sześć lat życia.
- Harry? - anielsko wypowiedziane przez bladolicą dziewczynę odwróciło uwagę Styles'a od rudego stworzenia. Patrzył spokojnie, jak jej drobne stópki pojawiają się na najwyższych stopniach schodów i z każdym skocznym krokiem są co raz bliżej niego.
- Joy... - uśmiechnął się, gdy stała już przed nim w pełnej okazałości. Zilustrował ją od stóp do głów, aż w końcu do dokładne analizie jej twarzy zatrzymał się na błękitnych tęczówkach. Te jednak nie chciały patrzeć na niego. Wciąż, gdzieś uciekały, szukały bezpieczniejszego punktu. Skupiły się, więc na nerwowo przeplatających się dłoniach dziewczyny.
- Przyjechałeś. - powiedziała ochryple. Nagle zaschło jej w gardle, a kończyny odmówiły posłuszeństwa. Być może to przez tą zaspaną postać stojącą tuż przed nią?
- A co? Miałem zostać w Stanach? - spytał z ciekawskim uśmieszkiem. I to w tej chwili miało stać się coś wyjątkowego. Coś co dawno już nie miało miejsca w tym domu, lecz z ust czarnowłosej dziewczyny wypełzło niepostrzeżenie jedno małe słówko, które pogrzebały wszystkie szanse.
- Tak. - Harry nie odpowiedział nic. Wyminął Joy i schodami wspiął się do góry. Dziewczyna odwróciła się za nim, chciała coś powiedzieć, wytłumaczyć się, lecz nie potrafiła wydusić z siebie słowa. Ogarnęła ją niekontrolowana złość. Czuła, że musi się na czymś wyładować, że zaraz pęknie od środka. Zacisnęła paznokcie na swojej ręce. Dała upust emocją. Przetarła dłonią bolące miejsce, na którym pozostały cztery czerwone kreski, a kątem oka ujrzała walizki stojące w przedpokoju.
Harry zamknął się w ich wspólnej sypialni. Bardziej niż złość na Joyce, kłębił się w nim smutek. Dlaczego tak zareagowała? Na prawdę nie chciała, aby wracał, czy może po prostu ze zdziwienia nie wiedziała co mówi? Starał się wmówić sobie drugi scenariusz kreśląc wzorki na pościeli, gdy nagle usłyszał głośne walenie, czymś głośnym o podłogę i jęki. Przekręcił klucz w zamku i wyszedł w poszukiwaniu źródła hałasu. Jego oczom ukazała się Joy taszcząca po schodach jedną z jego walizek.
- Co ty wyprawiasz?! - krzyknął zdezorientowany. Dziewczyna odparła mu krótkim krzykiem. Puściła rączkę torby, a ta stoczyła się po stopniach z powrotem na dół. Zakryła buzię dłońmi wnioskując z otoczenia, czy właśnie krzyknęła, czy tylko jej się wydawało. Rozejrzała się niespokojnie dookoła, po czym usiadła na najbliższym jej schodku.
- Przepraszam. - doszedł go jej przejęty głosik. - Nie wiedziałam, że ona jest, aż tak ciężka i... - i wtedy ściany tego domu mogły pierwszy raz od dłuższego czasu oglądać u tych dwóch osób akt czułości. Ani Joy, ani sam Harry nie mógł pojąć co właśnie zrobił. Chłopak przysiadł obok niej, objął ją ramieniem i mocno przycisnął do swojej klatki piersiowej. Joyce zawiesiła swoje bezwładne ramiona na szyi bruneta i chłonąc jego zapach rozmyślała, kiedy ostatni raz byli ze sobą tak blisko.
Szampon Jabłkowy, jakiś perfum lub dezodorant i ty. Najlepsza esencja świata. Wciąż czuję twoją woń w nozdrzach. Zaciągam się nią jeszcze raz. Chciałabym, aby jak dawniej był to pierwszy zapach uderzający mnie po przebudzeniu. Aby twoja twarz była pierwszą, którą zobaczę. Aby twoje palce, jako pierwsze muskały dotykiem moje policzki. Aby pierwszym porannym dźwiękiem był twój głos, gdy pytasz się mnie w jakim kubku chcę pić kawę.
I oto z największymi honorami, oddaję w wasze ręce pierwszy rozdział tej opowieści. Powoli się rozkręcam i mam nadzieję, że przeczekacie te nudne rozdziały, aż do czasu, gdy zacznie dziać się coś porządniejszego od przytulasów na schodach.
Harry postawił ostatnią ciężką walizkę za progiem i zatrzasnął drzwi. Rzucił klucze na wąską komódkę stojącą pod lustrem i zdjął ciemny płaszcz. Odwiesił go na haczyk, po czym chwiejnym krokiem wkroczył korytarzem do salonu. Przetarł zaspane oczy, aby odzyskać ostrość widzenia. Wtem poczuł, że coś otarło się o jego stopę. Spojrzał szybko w dół. Uśmiechnął się na sam widok Lambiego łaszącego się do jego nóg. Kucnął i pogłaskał zwierze po grzbiecie.
- Jak się masz kocino? Trzymasz się jeszcze? - kot zamruczał dumnie, przeciągnął się i zatoczył jeszcze jedną ósemkę pomiędzy nogawkami chłopaka. Lambi był sędziwym przedstawicielem swojej rasy. Miał już za sobą bowiem sześć lat życia.
- Harry? - anielsko wypowiedziane przez bladolicą dziewczynę odwróciło uwagę Styles'a od rudego stworzenia. Patrzył spokojnie, jak jej drobne stópki pojawiają się na najwyższych stopniach schodów i z każdym skocznym krokiem są co raz bliżej niego.
- Joy... - uśmiechnął się, gdy stała już przed nim w pełnej okazałości. Zilustrował ją od stóp do głów, aż w końcu do dokładne analizie jej twarzy zatrzymał się na błękitnych tęczówkach. Te jednak nie chciały patrzeć na niego. Wciąż, gdzieś uciekały, szukały bezpieczniejszego punktu. Skupiły się, więc na nerwowo przeplatających się dłoniach dziewczyny.
- Przyjechałeś. - powiedziała ochryple. Nagle zaschło jej w gardle, a kończyny odmówiły posłuszeństwa. Być może to przez tą zaspaną postać stojącą tuż przed nią?
- A co? Miałem zostać w Stanach? - spytał z ciekawskim uśmieszkiem. I to w tej chwili miało stać się coś wyjątkowego. Coś co dawno już nie miało miejsca w tym domu, lecz z ust czarnowłosej dziewczyny wypełzło niepostrzeżenie jedno małe słówko, które pogrzebały wszystkie szanse.
- Tak. - Harry nie odpowiedział nic. Wyminął Joy i schodami wspiął się do góry. Dziewczyna odwróciła się za nim, chciała coś powiedzieć, wytłumaczyć się, lecz nie potrafiła wydusić z siebie słowa. Ogarnęła ją niekontrolowana złość. Czuła, że musi się na czymś wyładować, że zaraz pęknie od środka. Zacisnęła paznokcie na swojej ręce. Dała upust emocją. Przetarła dłonią bolące miejsce, na którym pozostały cztery czerwone kreski, a kątem oka ujrzała walizki stojące w przedpokoju.
Harry zamknął się w ich wspólnej sypialni. Bardziej niż złość na Joyce, kłębił się w nim smutek. Dlaczego tak zareagowała? Na prawdę nie chciała, aby wracał, czy może po prostu ze zdziwienia nie wiedziała co mówi? Starał się wmówić sobie drugi scenariusz kreśląc wzorki na pościeli, gdy nagle usłyszał głośne walenie, czymś głośnym o podłogę i jęki. Przekręcił klucz w zamku i wyszedł w poszukiwaniu źródła hałasu. Jego oczom ukazała się Joy taszcząca po schodach jedną z jego walizek.
- Co ty wyprawiasz?! - krzyknął zdezorientowany. Dziewczyna odparła mu krótkim krzykiem. Puściła rączkę torby, a ta stoczyła się po stopniach z powrotem na dół. Zakryła buzię dłońmi wnioskując z otoczenia, czy właśnie krzyknęła, czy tylko jej się wydawało. Rozejrzała się niespokojnie dookoła, po czym usiadła na najbliższym jej schodku.
- Przepraszam. - doszedł go jej przejęty głosik. - Nie wiedziałam, że ona jest, aż tak ciężka i... - i wtedy ściany tego domu mogły pierwszy raz od dłuższego czasu oglądać u tych dwóch osób akt czułości. Ani Joy, ani sam Harry nie mógł pojąć co właśnie zrobił. Chłopak przysiadł obok niej, objął ją ramieniem i mocno przycisnął do swojej klatki piersiowej. Joyce zawiesiła swoje bezwładne ramiona na szyi bruneta i chłonąc jego zapach rozmyślała, kiedy ostatni raz byli ze sobą tak blisko.
Szampon Jabłkowy, jakiś perfum lub dezodorant i ty. Najlepsza esencja świata. Wciąż czuję twoją woń w nozdrzach. Zaciągam się nią jeszcze raz. Chciałabym, aby jak dawniej był to pierwszy zapach uderzający mnie po przebudzeniu. Aby twoja twarz była pierwszą, którą zobaczę. Aby twoje palce, jako pierwsze muskały dotykiem moje policzki. Aby pierwszym porannym dźwiękiem był twój głos, gdy pytasz się mnie w jakim kubku chcę pić kawę.
I oto z największymi honorami, oddaję w wasze ręce pierwszy rozdział tej opowieści. Powoli się rozkręcam i mam nadzieję, że przeczekacie te nudne rozdziały, aż do czasu, gdy zacznie dziać się coś porządniejszego od przytulasów na schodach.
Świetny rozdział. Kurczę, zapowiada się naprawdę ciekawie, :D Czekam na nexta. :D
OdpowiedzUsuńJuż się zakochałam *.* Masz ciekawy sposób pisania i jestem ciekawa co będzie dalej. Czekam na następny;)
OdpowiedzUsuńBaaardzo ciekawy rozdział ;D
OdpowiedzUsuńCzekam na następny ;D
I pozdrawiam ;D
Gabi x DD
och, wpadłam na tego bloga całkiem przypadkowo. zostawiłaś komentarz pod imaginem jakiejś dziewczyny więc weszłam :)x ... no i nie żałuję oczywiście c:
OdpowiedzUsuńwiesz, troszkę nie ogarniam tego ale postaram się to zaraz nadrobić :) przeczytam jeszcze raz. wiesz, myślę że gdybyś pisała te opowiadanie z perspektywy czytałoby się o wiele wygodniej - ale to już twój wybór :3
strasznie mi się podoba twój styl pisania. bardzo a to bardzo x
będę tutaj wpadać i czytać nowe rozdziały x :3
+ zapraszam do siebie. również pisze opowiadanie, więc mam nadzieję, że zrewanżujesz się również krótkim komentarzem :)
one-thing-one-band-one-direction.blogspot.com/
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział :)
UsuńDodaj szybko następny :)
Zapraszam:
http://itsyou-hope.blogspot.com/
nowy rozdział o Ziallu http://ziallforever.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam i podoba mi się, na prawdę ! Ciekawe, jakie były powody rozpadu zespołu. Reakcja Lou była dość agresywna, czyli chłopacy nie mają ze sobą dobrych kontaktów.
OdpowiedzUsuńPostaram sie niedługo dodać do siebie coś nowego. Informuj mnie o nowych rozdziałach! Z miłą chęcią przeczytam!
come--back--to--me.blogspot.com
ZAPRASZAM NA ROZDZIAŁ DWUNASTY NA WWW.LARRY-DEAD-1D.BLOGSPOT.COM !!
OdpowiedzUsuńŚliczne... Cudowne... Uwielbiam cię Ollie! Twoje imaginy są świetne, a to opowiadanie jeszcze lepsze!
OdpowiedzUsuń~All :)
P.S.
Jeśli znajdziesz chwilę czasu zajrzyj na mojego bloga:
www.catsbooksandally.blogspot.com
W zakładce "Just close your eyes" jest imagin o Zaynie i nie tylko. Bardzo bym się ucieszyła gdybyś przeczytała i skomentowałą. :)