Ciszy szloch roznosi się po hotelowym pokoju. Dwa nieuspokojone oddechy odpijają się echem od białych ścian. Ogromny zaduch i dym palonego papierosa utrudniają oddychanie. Ona i on... A gdyby te dwie stojące przy drzwiach walizki, nagle dostały rozumu i przeszkodziły w czynie dokonanym przed momentem, nie było by duszno, nie było by szlochu, nie byłoby papierosa. Niestety, ani bagaże, ani ściany, ani szafa nie są dobrymi świadkami.
Ona i on, jak dwie gwiazdy na nieboskłonie, szukające drogi do siebie... Wybrały zły zwrot, lecą w złą stronę. On szuka jej, ona biegnie za nim. I on jej nie znajdzie, bo nie odwraca się za siebie, bo nie patrzy na to co robi. Biegnie przed siebie.
- Dlaczego mi to robisz? - wyszeptała Perrie przez łzy. Chłopak nadal leżał na łóżku paląc papierosa i niezważając na płaczącą w kącie dziewczynę. Zaciągną się po raz kolejny i uśmiechnął pod nosem.
- Myślałem, że tego chcesz. Byłaś taka zaborcza na plaży. - odpowiedział z ironią w głosie. Sięgnął po prześcieradło zrzucone na ziemię, zwinął je w kulkę i rzucił w dziewczynę. Materiał trafił w głowę, ale ona nawet go nie poczuła. - Ubieraj się. Zaraz wyjeżdżamy. - Podniósł się z łóżka i paradując nago po pokoju zaczął zbierać porozrzucane wokół ubrania.
- A jak wrócimy, znów mnie zgwałcisz? - spytała. W odpowiedzi dostała spodniami w głowę.
Pocket Street 6; Londyn
Eleanor trzasnęła za sobą drzwiami. Zdjęła płaszcz i buty, po czym podążyła do salonu. Zastała tam męża oglądającego telewizję. Wezbrała w nią nieogarniona złość. Ona biega po całym mieście, aby mu pomóc wydostać się z tarapatów, a on najnormalniej w świecie siedzi na tyłku i ogląda telewizję. Podeszła do niego.
- To jest od Liam'a i Danielle. - na kolana Louis'a trafiła pierwsza koperta. - To od moich rodziców. - rzuciła kolejne dwie. Patrzyła ze złością na zdumionego Lou, który oglądał paczki, jak największe skarby.
- To jest od Liam'a i Danielle. - na kolana Louis'a trafiła pierwsza koperta. - To od moich rodziców. - rzuciła kolejne dwie. Patrzyła ze złością na zdumionego Lou, który oglądał paczki, jak największe skarby.
- A ta? - spytał podnosząc największą.
- Domyśl się. - odparła, odwróciła się i odeszła.
Został sam w pokoju wpatrując się ze zdumieniem w kilka literek na szarym papierze. Nigdy nie spodziewał się, że jeszcze kiedykolwiek coś od niego dostanie, a na pewno, że będą to pieniądze. Przecież nie rozmawiali ze sobą od roku. Rozstali się w kłótni i wielkim gniewie, a teraz w jego dłoniach spoczywa koperta z jego imieniem. Harry...
Został sam w pokoju wpatrując się ze zdumieniem w kilka literek na szarym papierze. Nigdy nie spodziewał się, że jeszcze kiedykolwiek coś od niego dostanie, a na pewno, że będą to pieniądze. Przecież nie rozmawiali ze sobą od roku. Rozstali się w kłótni i wielkim gniewie, a teraz w jego dłoniach spoczywa koperta z jego imieniem. Harry...
Maple Street 4; Londyn; W nocy
Zegar wiszący na ścianie wybił godzinę pierwszą w nocy. Jego uciążliwe tykanie uniemożliwiało Joy sen. Chciała położyć się i zasnąć, obudzić się o czwartej, wyjąć bezszelestnie walizkę spod łóżka i wyjść. Z tego samego powodu nie spał Harry. Ułożył się na sąsiedniej poduszce w nadziei, że przez całą noc nie zmruży oka i będzie mógł zobaczyć, czy Joyce wychodzi. Bardziej jednak się bał. Bał się, że ucieknie do tej Irlandii i nie wróci. Zostawi go samego w tym domu, gdzie mieszkali razem, ze wszystkimi wspomnieniami, przedmiotami, które ich otaczały. W głowie wciąż krążyły mu różne zdania wypisane w czarnym zeszycie ukrytym teraz pod granatowym swetrem. Czy naprawdę jest tak złym chłopakiem za jakiego ma go Joy? Czy jest jeszcze jakiś ratunek?
Z rozmyślań wyrwał go szum pościeli. Zacisnął powieki udając sen. Joyce usiadła na brzegu łóżka. Schowała twarz w dłoniach przecierając zmęczone oczy. Harry spoglądał na nią zza kołdry. Jakaś niewidzialna siła ciągnęła go do tej drobnej dziewczyny. Takiej delikatnej i bezbronnej. Zaraz jednak przypomniał sobie co o nim napisała. Dziewczyna wstała i ledwo trzymając się na nogach podążyła do łazienki. Styles zmorzył czujność. Po chwili z pomieszczenia obok rozległ się potężny huk i dźwięk tłuczonego szkła. Za nimi pociągnął się sznur przytłumionych przekleństw. Chłopak czym prędzej wygramolił się z łóżka i pobiegł do łazienki. Zastał tam Joy stojącą przy umywalce z zakrwawioną dłonią. Wokół porozrzucane były odłamki szkła, sądząc po wyglądzie, kolorze i zapachu - flakoników po perfumach. Bez słowa przedostał się przez przeszkody do zapłakanej dziewczyny, wziął ją na ręce i wyniósł z łazienki. Poczuł, jej dotyk na sobie. Zdrową ręką przytrzymywała się jego ramienia, a głowę wtuliła w zagłębienie jego szyi. Nadal płakała. Zaniósł ją do kuchni, posadził na blacie i zaczął przeszukiwać szafki w poszukiwaniu apteczki.
- Druga od okna. - dobiegł go cichy głosik. Sprawdził wyznaczone miejsce, gdzie faktycznie znalazł pudełko z bandażami. Wrócił do dziewczyny, która obserwowała go badawczym wzrokiem. Zajął się nią najlepiej, jak umiał. Chciał zrobić to porządnie, aby nie miała powodów, aby na niego narzekać.
- Wiem, miałem naprawić tą półkę. - powiedział majstrując coś z nożyczkami. - Kupię nową. - zapewnił odcinając kawałek plastra.
- To moja wina. - szepnęła odgarniając mu włosy z czoła. Chłopak podniósł głowę. Dostrzegł iskierki tańczące w jej oczach. Czyżby była szczęśliwa? Wpatrywała się w niego, jak mała dziewczynka. Uwielbiał, gdy to robiła. Czuł wtedy, że musi się nią opiekować, że kocha ją tak bardzo, że oddałby wszystko, aby była szczęśliwa.
Nie odrywając od niej wzroku odłożył wszystko co miał w rękach i przybliżył się do niej. Znajdowali się tak blisko siebie... Zrobił jeszcze jeden krok w jej stronę. Zatrzymały go jej nogi. Dotknął jej kolan i delikatnie je rozchylił. Nie stawiała sprzeciwu. Nawet teraz był od niej wyższy. Nachylił się nad nią. Dziewczyna pogłaskała go po policzku. Potraktował to jak zachętę i wpił się w jej usta. Obydwoje od dawna o tym marzyli... Tę magiczną chwilę przerwał im Lambi. Kocina przydreptała do nich myśląc, że dostanie coś do jedzenia. Uratował ich, a może na zawsze pogrzebał wszelkie szanse?
Hotel Babilon; Dublin; Rankiem
Niall spał. Wrócił z pracy w nocy, zmęczenie nie pozwoliło mu na przebranie się, czy prysznic, więc padł na łóżko w ubraniu i tak ostał już do rana. I pewnie spał by dalej, a swoim chrapaniem doprowadzał do szału całe piętro, gdyby ktoś nie zaczął walić w drzwi...
- Co jest do cholery. - zajęczał podnosząc głowę z poduszki. Zamrugał kilka razy, słońce przedostające się przez żaluzje raziło go w oczy. Wstał ociągając się i odbijając się od ścian i mebli dotarł do drzwi. Przekręcił klucz i otworzył zniecierpliwionemu gościowi.
- Ileż można? - spytała się zirytowana brunetka stojąca przed nim. Miała naburmuszoną minę, na ramieniu wisiał jej granatowy plecak, w ręce ściskała futerał z gitarą.
- Ana? Miałaś przyjść w sobotę. - powiedział zdezorientowany chłopak. Czyżby przez zmęczenie pomieszały mu się dni tygodnia?
- Dzisiaj jest sobota. - odparła i weszła do środka. Nialla zamknął drzwi i drapiąc się po głowie poszedł za nią.
- A nie czasem piątek? - spytał. Chwycił do ręki telefon leżący na komodzie, aby sprawdzić datę. 13 Listopad 2019 Piątek - widniało na wyświetlaczu. Przetarł oczy, aby sprawdzić, czy nie ma przewidzeń, ale tam wciąż widniała ta sama informacja. - Dlaczego kłamiesz? - dziewczyna nie odpowiedziała. Rzuciła swoje rzeczy na łóżko, a potem sama opadła na nie ciężko. Spuściła głowę, palce zacisnęła na krańcu szarej bluzy. - Dlaczego kłamiesz? - powtórzył. - I dlaczego nie jesteś w szkole?
- Śmieją się ze mnie. - odpowiedziała cicho. Chłopak westchnął. Zbyt wielkim uczuciem ją darzył, aby się na nią gniewać. Usiadł obok niej i objął ramieniem. Anna przyległa policzkiem do jego piersi i pociągnęła nosem. - Nie pasuję tam. Nie jestem idealna. To dlatego... - powiedziała łamiącym się głosem.
- Co ty wygadujesz. - ścisnął ją mocniej. - Dla kogoś jesteś idealna.
- Dla kogo? - podniosła głowę. Niall nie powiedział nic. Wstała szybko, złapała plecak i już chciała sięgnąć po gitarę, gdy ktoś chwycił ją za nadgarstki. Ktoś, czyli Horan.
- Dla mnie idiotko. - uśmiechnął się szeroko, zabierając jej pakunki i kładąc je na podłogę. Ana nadal stała, jak oszołomiona. - Jesteś wyluzowana, śliczna, mądra, urocza. - wymieniał. - Zachowujesz się, jak dziecko, tańczysz, dużo jesz... Jesteś idealna.
Wiecie, jak to się skończyło? Burzą. Zamiast deszczu, padały ubrania, a grzmoty zastępowały i ch krzyki i jęki...